Zdążyłam już zrobić mango sticky rice w Anglii, ale niestety nie wyszło tak dobre…Następnym razem spróbuję wprowadzić poprawki co do gotowania ryżu.
Naszemu śniadaniu towarzyszyły modlitwy mnichów, dochdzące z pobliskiej świątyni. Odprawiają je codziennie o godz. 8 i 18.
Poranek spędziłam w domu z Alastairem, a w południe odebrałam Gosię z pracy i pojechałyśmy na lunch do bardzo fajnej knajpki o niewiele wyjaśniającej nazwie ก.เอ๋ย ก.กาแฟ. Ukryta była w niepozornej uliczce, gdzie nie spodziewałabym się trafić na taką restaurację.
Przed wejściem na górę ściaga się buty, co sprawiło, że czułam się jakbym była u kogoś w domu.
Gosia ma dużą wiedzę kulinarną i bardzo lubię rozmawiać z nią na ten temat, zawsze dowiem się czegoś nowego. Ponadto znam jej gust i ufam (jako jednej z niewielu osób) w kwestii polecanych miejsc i to nie tylko jeśli chodzi o jedzenie.
Zamówiłyśmy zupę tom yum (była lepsza od tej, z poprzedniej nocy), bardzo ostrą sałatkę z vermicelli i ryż z warzywami i kurczakiem.
Fajnym pomysłem było podanie go w ananasie, przez co ryż na spodzie wymieszał się z sokiem z ananasa i urozmaiciło to smak dania.
Kącik na wzór księgarni, z kolorowymi zeszytami, kartkami, książkami itp.
Podobało mi się tam wiele rzeczy, np. kartki z rysunkami tego, co znajduje się w menu. Na powyższej m.in tom yum.
Parter.
Na szczęście fajny wystrój i dobre jedzenie często idą w parze, i tak też było w tym lokalu.