Menu
Podróże

A perfect beginning of the weekend in LA.

To był jeden z najbardziej zwariowanych weekendów mojego życia. W dwa dni wydarzyło się tyle nieprawdopodobnych rzeczy, że po powrocie dochodziłam do siebie przez kilka dni.

Zacznę od sobotniego śniadania, bo sprawiło mi tyle radości, że zasłużyło sobie na osobnego posta.


Wyjechałiśmy z SF wieczorem, Cadillaciem pożyczonym od host rodziców Sary. Prowadziłam przez większość czasu i ciągle łamałam dozwoloną prędkość, ale droga była w dużej mierze tak prosta (dosłownie, bez żadnych zakrętów), że nie dało się inaczej. Dojechałyśmy do LA w 5:30h. O 2 w nocy byłyśmy na miejscu.

Nocowałyśmy u naszego kolegi Jocko, który opiekował się nami przez cały weekend i dzięki niemu wyjazd okazał się taki zwariowany.

Z rana Jocko zabrał nas na śniadanie. Przejeżdżaliśmy obok sklepu z niesamowitymi tortami.

Restauracja do której się wybieraliśmy była w dzielnicy żydowskiej.

Canter’s. Żydowska restauracja/piekarnia/delikatesy założone w 1924roku w Jersey City przez braci Canter, którzy w 1931r przeprowadzili się i przenieśli swój biznes do LA .


Początki Canter’s.

Trochę historii na zdjęciach…


Menu.

Jak się później okazało, na zdjęcie załapał się prezes telewizji NBC. To ten pan z siwymi włosami po lewej;).

Ja i Jocko.


Avocado Melt. Moja kanapka z grillowanym serem, awokado, pomidorami, pieczarkami, rzeżuchą serwowana z frytkami. Wspaniałe!

Kanapka Eweliny.



Na tej kanapie siedzieli Guns N’ Roses.



Menu z 55roku. Niewiele się zmieniło i to jest właśnie najfajniejsze:).


Piekarnia kiedyś…

…i dzisiaj. Mieli tam niesamowite słodkie wypieki.

Jocko nie mógł wybrać lepszego miejsca na śniadanie. To było jedno z najfajniejszych miejsc w jakich jadłam i jeszcze przed wyjściem zdążyłam się wzruszyć:D.