Przegrywanie w życie przeciągnęło się na większą część wakacji i dopiero kiedy temat studiów zaczął się niedawno odsuwać, coś się ruszyło w pozytywnym kierunku. Mam nadzieję, że teraz naprawdę będzie już tylko lepiej. Chcę dostać do ręki dyplom i zostawić Birmingham daleko za sobą. Pewnie wraz z oficjalnym końcem studiów pokuszę się jeszcze o jakiś tekst z tym związany, bo ten okres musi zostać jakoś podsumowany.
Tydzień temu odwiedziła nas w Zielonej Górze rodzina Benjamina, a po kilku dniach wróciłam z nimi do Austrii. Od kilku dni stoję za barem we włoskiej restauracji i wygląda na to, że w Salzburgu zostanę do połowy września, a potem wrócę na chwilę do domu i UK, zanim przeniesiemy się do Graz.
Na pewno zauważyliście, że posty na blogu nie pojawiają się ostatnio często. Sama się dzisiaj mocno zdziwiłam, że od ostatniego minął miesiąc! Nie jestem zadowolona z tej częstotliwości publikacji, w tym roku zaliczam najdłuższe przerwy od początku blogowania. Kiedyś myślałam, że może pisanie rzadziej poprawi jakość postów, ale jednak nie ma to w moim przypadku żadnego przełożenia. Na przerwy i ogólnie moją mniejszą aktywność w sieci złożyło się wiele elementów, ale zobaczymy jak będzie dalej. Oby pozytywne życiowe zmiany wpłynęły też w podobny sposób na bloga. Na pewno nie uda mi się w obecnym trybie pisać co drugi dzień, ale raz na tydzień muszę coś publikować, częściowo przywrócić dyscyplinę z ostatnich lat. Na chwilę obecną dobra wiadomość jest taka, że kilka dni poprzedniego tygodnia spędziłam z Benjaminem bardzo intensywnie, więc nie muszę obmyślać tematów postów (co nie przychodzi mi ostatnio łatwo), zdjęcia z nowych odwiedzonych miejsc w Austrii same chcą się pokazać.
Z kolei poniżej przypominam zeszłoroczny wyjazd do Włoch, na analogowych zdjęcia, których wcześniej nie publikowałam. Przy okazji podlinkowałam też posty z tamtego tripu, gdyby ktoś wybierał się w podobne rejony i miał ochotę je sobie przypomnieć.
Krótko po przekroczeniu granicy z Włochami. Unikając autostrad wjechaliśmy na wysokość ponad 2000m.
Pierwszą noc spędziliśmy w namiocie, rozbijając się w lesie z widokiem na jezioro Garda.
Fotorelacja z pierwszego dnia podróży przez Tyrol i więcej zdjęć znad Lago di Garda.
W drodze do Ligurii zahaczyliśmy o Veronę, dom Romea i Julii to turystyczny koszmar, za to warto było tam wpaść na świetny obiad.
Jeden dzień poświęciliśmy na zwiedzanie Cinque Terre. Chociaż to popularny, turystyczny szlak, momentami przerażająco zatłoczony, miejscowościom nie można odmówić wyjątkowej fotogeniczności.
Najbardziej malownicza do fotografowania z odległości wydała mi się właśnie Vernazza. Tutaj też następnym razem rozpoczęłabym szlak. Pierwsze na trasie Monterosso było najmniej ciekawe, a trasa do Vernazzy najbardziej zatłoczona. Z każdą miejscowością ludzi na szlaku ubywało.
Kto miał okazję jechać pociągiem wybrzeżem ligurskijskim, wie jak niesamowicie malownicza jest to trasa.
Położona wysoko nad wodą Corniglia, która ze wszystkich miasteczek przypadła mi do gustu najbardziej.
Po Ligurii dojechaliśmy do Toskanii, gdzie spędziliśmy kilka dni i stamtąd kierowaliśmy się już w stronę Austrii.
Dwie noce wyjazdu spędziliśmy w namiocie i samochodzie, a trzy w gospodarstwach agroturystycznych, które w przypadku Włoch z dość drogą bazą noclegową, okazały się bardzo fajną alternatywą dla spania w hotelach.