Menu
Food

Baguio dzień drugi

Drugiego dnia miałam ruszyć na północ wyspy około południa, ale dzień wcześniej nie dogadałyśmy się porządnie z Couchsurferką i skończyłam w hotelu zamiast na jej kanapie. Umówiłyśmy się za to na wspólne śniadanie. Heidi podrzuciła mi pomysł podróży nocnym autobusem, żeby nie marnować całego dnia w drodze. Zamiast tego, spędziłam dodatkowy dzień w Baguio w towarzystwie Heidi, która przekazała mi dużo ciekawostek na temat filipińskiej kultury i pokazała kawałek swojego miasta, które pomimo tego, że nie należy do najciekawszych zakątków Filipin, wzbudziło we mnie sympatię.


Na śniadanie zamówiłyśmy kilka różnych słodkich wypieków, żebym mogła jak najwięcej spróbować. Na zdjęciu flan cake, bułka kokosowa, banany w cieście z karmelem (przepyszne!).

Heidi jest w moim wieku, studiowała marketing, a teraz jest nauczycielem. Dopiero kilka tygodni temu dołączyła do Couchsurfingu i ja byłam pierwszą osobą z którą się spotkała.

Do picia Heidi zamówiła dla nas lubiany cytrynowy napój na ciepło, wspominając, że jest dobry na przeziębienia, czyli taka cytrynka na ciepło, jaką pije się też u nas.

Później przeszłyśmy kawałek miasta i wsiadłyśmy do jeepneya.

W okolicy, w której się wylądowałyśmy, co krok znajdował się zakład stolarski.

Galeria BenCab należy do filipińskiego artysty, który od lat gromadzi dzieła sztuki. Na zdjęciu stare rzeźby wykonane przez lokalną ludność z Ifugao, północy Luzonu.

Na środku takiej ławy siadał kiedyś ojciec, jako najważniejsza osoba w rodzinie.

Dom właściciela znajduje się przy muzeum, z zewnątrz wygląda raczej słabo…

Widok z tarasu.

Obraz wykonany w gumie.

Ogród galerii.

Później musiałyśmy złapać jeepney z powrotem do miasta, przy drodze zuważyłam kury na sprzedaż.


Heidi zabrała mnie na lunch do restauracji, którą sama odwiedza często ze znajomymi. Powiedziałam, żeby wybrała coś dla nas z menu. Ja zjadłam w wieprzowinę w sosie przypominający słodko-kwaśny.

Kiełbaski wyglądające na hot dogi smakowały lepiej niż zwykłe parówki, a jajko było solonym kaczym jajem, które widzieliście w poprzednim poście w czerwonej skorupce (zazwyczaj jadane jest z pomidorami). Oba dania były smaczne, ale nie zachwycające.

Popołudniu pojechałyśmy do jedynej na Filipinach akademii wojskowej, która jest bardzo ceniona, a na zakończenie roku przyjeżdża tu zawsze sam prezydent.

Mały spacer po terenie akademii, zajrzałyśmy do muzeum, a później wróciłyśmy do centrum.

I to był chyba najlepszy posiłek dnia, halo-halo czyli bardzo popularny filipiński deser. Można go przyrządzić na wiele sposobów, ale zazwyczaj składa się z shaved ice (kruszonego lodu, na którego chyba nie ma polskiego określenia) i dodatków w postaci różnych galaretek, owoców, tapioki, słodkiej fasoli i wielu innych, niepopularnych u nas dodatków. Przed spróbowaniem należy rozkruszyć lód i wymieszać wszystko.