Bill Cunningham to 82 letni fotograf mody, który fotografował modę uliczną w czasach, kiedy The Sartorialist chodził w pieluszkach, a Face Huntera nie było jeszcze na świecie.
Oscar de la Renta powiedział, że nikt nie zna się na historii mody Nowego Jorku, tak jak Bill.
Zaczynał od projektowania kapeluszy, pisał o modzie, ale od lat ten uroczy starszy pan, który do każdej młodszej (ale nawet 50 letniej) osoby, zwraca się per “kid” (dzieciak), jeździ po NYC swoim niezniszczalnym rowerem i poluje na ciekawie ubranych ludzi. Podkreśla, że nie interesują go gwiazdy, które dostają darmowe suknie, liczą się same ubrania. Mimo że większość zdjęć, które robi nigdy nie zostają opublikowane, to przegląd jego fotografii, co tydzień można znaleźć w The New York Times. Od jakiegoś czasu, na potrzeby internetowego wydania magazynu, montowane są też krótkie video z jego zdjęciami, do których autor nagrywa swój komentarz.
W środę byłam na premierze filmu dokumentalnego “Bill Cunningham New York”. O wydarzeniu dowiedziałam się w lutym z bloga The Sartorialist i w ten sam dzień kupiłam bilety.
Pokaz odbywał się w niezależnym kinie Film Forum, które funkcjonuje od 1970 roku. Niewielka sala została wypełniona po brzegi, bo bilety zostały wyprzedane na długo przed premierą. Ekran był wielkości kilku telewzorów, a miejsce bardzo klimatyczne.
W filmie, kamera towarzyszyła Cunninghamowi w jego codzienności, przygotowaniu do pracy, fotografowaniu ulic Nowego Jorku, późniejszym wyborze zdjęć do kolumny w magazynie.
Bohater filmu okazał się być niezwykłą osobowością, od której możnaby się wiele nauczyć. Jest prostym, skromny człowiekiem, który swoją plastikową deszczową pelerynę skleja taśmą izolacyjną tłumacząc, że skoro podrze się ponownie, to po co kupować nową? Odznakę francuskiego Ministerstwa Kultury za swój wkład w sztukę, odbierał w charakterystycznej dla niego, niebieskiej “marynarce”, która okazała się być ubiorem ulicznych robotników.
Ludzie nie wiedzą o nim za wiele, nawet znajomi nie potrafią powiedzieć co robi w czasie wolnym, czy czuje się samotny, szczęśliwy itp. Jest samotnikiem i raczej nie opowiada innym o sobie.
Bill przez 60 lat mieszkał w budynku filharmonii Carnegie Hall, która od ponad stu lat oferowała mieszkania dla artystów, pamiętające niejedno wielkie nazwisko. W filmie przedstawieni są ich ostatni mieszkańcy. Poza Billem, jego przyjaciółka, 96 letnia Editta Sherman, która również spędziła w Carnegie Hall ponad 60 lat. Była zarówno modelką jak i fotografem, a w latach 70tych nawet muzą Andy’ego Warhola.
Mieszkanie Cunninghama ciężko nazwać mieszkaniem, bo jest to pomieszczenie wypełnione szafami, szufladami ze zbiorem jego twórczości, na których wisi kilka wieszaków z ubraniami, udających faktyczną szafę. Półki zapełnione są książkami o modzie, a łóżko stoi na nogach zrobionych z modowej literatury, co zresztą widać na trailerze. Artysta korzystał z łazienki na korytarzu i nigdy nie miał swojej kuchni.
Niestety w ostatnich latach większość mieszkań została zamieniona na biura, obecnie ma tam powstać szkoła muzyczna, więc w 2010 ostatnich pięciu mieszkańców musiało się wyprowadzić. Miasto zagwarantowało im nie byle jakie ‘cztery ściany’, bo np. Bill dostał mieszkanie z widokiem na Central Park, ale ludzie na sali kinowej i tak kręcili z żalu głową, w tym ja.
Obejrzyjcie zresztą to video, w którym Cunningham opowiada o historii Carnegie Hall artist studios. Zaznacza, że to miejsce nie miało nic wspólnego z normalnością i było jedyne w swoim rodzaju. Wspomina muzykę, śpiew, zapach farby olejnej roznoszący się po korytarzu. Kobietę jeżdżąca po holu na monocyklu z psem na głowie, półnagich artystów, drzwi otwarte dla wszystkich, Marylin Monroe wpadająca do mieszkania Billa między zajęciami, żeby przymierzyć jego kapelusze. Prawdziwa bohema i klimat nie do wyobrażenia…
Rozbawił mnie też fragment o Edittcie Sherman, którą pasjonował balet do tego stopnia, że sama nauczyła się tańczyć i występowała dla własnej przyjemności. W tamtych czasach nie było ochrony na każdym kroku jak teraz, więc artyści z Carnegie Hall schodzili do sali głównej i Editta tańczyła na scenie “Umierającego Łabędzia”.
Koniec filmu nie był końcem wrażeń, bo na scenę wszedł reżyser Richard Pres wraz producentem Philipem Gefterem, a na sali siedziało więcej osób z ekipy filmowej, w tym postaci z filmu, z Editta Sherman na czele!
Twórcy opowiadali o swoim projekcie, a na koniec widownia zadawała im pytania.
Od razu na początku wspomnieli, że Bill nie planuje zobaczyć dokumentu. Spotkali go w dzień premiery w redakcji The New York Times, a on wspomniał, że widział w gazecie recenzję, pogratulował im, ucieszył się z ich sukcesu i to na tyle.
Na pytanie, ile czasu zajęło im nakręcenie filmu, odpowiedzieli, że 10 lat. Przez 8 lat namawiali Cunninghama, żeby się zgodził, a przez dwa lata faktycznie kręcili i to też tylko od czasu do czasu, kiedy bohater, zgodził się, żeby mu towarzyszono.
W filmie jest fragment, kiedy ekipa mówi do Billa, że jadą z nim do Paryża na Tydzień Mody, a on w to zupełnie nie wierzy. Reżyser później wyjaśnił, że rzeczywiście polecieli do stolicy Francji osobno, ale na miejscu fotograf był mocno zdziwiony obecnością filmowców;).
Mogłabym tak pisać o tej postaci w nieskończoność, podawać przykłady jaki z niego normalny człowiek, w jaki niesamowity sposób podchodzi do swojej pracy i streścić Wam cały film, ale na tym zakończę. Jeżeli tylko będzie mieli okazję go obejrzeć, to koniecznie to zróbcie.
Ten człowiek pokazał mi, że można odnieść sukces w świecie mody, nie będąc częścią tego całego fałszu, który otacza modę, a sam film był dla mnie chyba najbardziej inspirującym filmem dokumentalnym, jaki widziałam.
Z całego filmu, najbardziej zapadły mi w pamięć pewne słowa. Artysta przyznaje się, że nie bierze pieniędzy za swoją pracę, bo w ten sposób nikt nie może mu powiedzieć co ma robić i o to w tym wszystkim chodzi, po czym dodaje “Money is the cheapest thing, freedom is the most expensive one”.
Mimo że jeszcze dwa miesiąca nie wiedziałam o tym człowieku prawie nic, to od kilku dni Bill Cunningham jest w gronie moich autorytetów.