Po kilku dniach do wszystkiego sie przyzwyczailam i teraz juz czuje sie, jakbym byla tu od pol roku, a nie tygodnia;).
Nie zdarzylo sie jeszcze, zebym od rana do wieczora miala czas wolny na wloczenie sie po Nowym Jorku, ale zbliza mi sie caly wolny weekend, wiec nie moge sie go doczekac.
Dni mijaja na poznawaniu blizniakow, z ktorymi jest latwiej niz myslalam, wieczornych spacerach po miescie i roznych dziwnych spotkaniach. W piatek spotkalam w windzie naszego budynku australijskiego couchsurfera, ktorego poznalam rok temu w San Francisco (odwiedzal tu kolege), a w niedziele ktos zawolal na ulicy moje imie i okazala sie to byc Kristyna, au pair, ktora mieszkala ze mna w Kalifornii przez prawie dwa miesiace;).
W miniona sobote host rodzina zabrala mnie do Massachusetts (45min od Bostonu), na grilla, do jednego z braci mojego host taty. Ma wielka rodzina, wiec mialam duzo imion do nauczenia i duzo osob do poznania. Wszyscy byli niezwykle mili i traktowali mnie jak czlonka rodziny.

Przygotowania w kuchni.

Grupka dzieciakow ozdabiala czekoladowy tort urodzinowy dla swojego kuzyna.

Jeden z moich host tatow z blizniakami.

Wujek Bob sprawowal wladze nad grillem.

Labrador Pepper.

Mac & Cheese, czyli amerykanska klasyka, jesli w poblizu sa dzieci;).

Cheeseburgery i hot dogi z grilla.

Byly tez szaszlyki.

Jeden chlopak obchodzil dzien wczesniej urodziny, wiec odspiewalismy mu “Happy Birthday”.

A pozniej byl czas na deser, w tym oczywiscie urodzinowy tort.


Key lime pie, czyli placek cytrynowy, lody, byla tez tarta owocowa i strucla jablkowa.

Na krzesle widac ‘moja’ Maddie.

Kiedy ja rozmawialam wewnatrz z jedna czescia rodziny, druga byla na zewnatrz i robila s’mores. To pieczone na kiju pianki marshmallow, ktora wsadza sie pomiedzy dwa herbatniki i kawalek czekolady, ktora roztapia sie pod wplywem ciepla pianki. Osobiscie nie jestem ich fanka, bo sa strasznie slodkie, a zawsze kiedy mam okazje je jesc, to jestem zbyt najedzona, zeby miec ochote na cos tak slodkiego;).