Dzisiaj cofniemy się do wakacji sprzed 4 lat.
Jednym z moich wakacyjnych wyjazdów po maturze były mała wyprawa z Wojtkiem po Włoszech.
Kupiłam bilety do Mediolanu za 120zł (easyjet) i zaplanowałam całą resztę wycieczki. Nie chciałam spędzić w Mediolanie prawie tygodnia, tylko odwiedzić w tym czasie jak najwięcej miejsc. Pociągi we Włoszech są tanie, więc były najlepszym środkiem transportu.
W tym roku mijają również 4 lata, odkąd należę do Couchsurfingu. Dołączyłam do strony przed wyjazdem i chciałam znaleźć hostów na trasie naszej wycieczki.
Nie miałam wtedy żadnych referencji więc było mi znacznie ciężej, do tego sierpień jest miesiącem urlopów Włochów. Wysłałam około 100 wiadomości, a pozytywnie odpowiedziały tylko 3 osoby.
Dzisiaj wysyłam takich waidomości średnio 1-10, bo już nie piszę do osób, których profil nie zainteresuje i co do których mam przeczucie, że nic nas nie łączy. W końcu nie chodzi tylko o darmowy nocleg, a coś znacznie więcej.
Budżet na wyjazd był oczywiście ograniczony. Nie zarabiałam wtedy pieniędzy, gromadziłam tylko oszczędności;). Podczas wyjazdu odwiedziliśmy Mediolan, Piacenze, Florencje, Pizę, Sori, Genuę i na cały wyjazd wydałam z 400zł. Dzisiaj nie jest to już aż tak zaskakujące, ale wtedy nie było osoby, której opadłaby szczęka na wiadomość o kosztach.
Stęskniłam się za Włochami i nie mogę się doczekać kiedy tam wrócę.
Na pewno chętnie odwiedziłabym znowu Ligurię, ale chcę też wybrać się na Sycylię.
No wiec zaczęliśmy od Mediolanu.
W tamtych czasach nie miałam nic wspólnego z fotografią.
Serce mnie bolało, ale nie mogłam sobie pozwolić na jedzenie każdego posiłku na mieście. Jedliśmy więc głównie kanapki z domu, tuńczyka w puszce i hamburgery z Maca za 1euro, których nudę przykrywaliśmy mozarellą, sałatą i pomidorami.
Krótko przed burzą.
Naszym pierwszym hostem była Anna z Mediolanu. Mieszkała w kamienicy i miała gigantycznego kociaka.
Nasza rozkładana kanapa.
Pamiętam jak następnego poranka Anna spieszyła się do pracy i powiedziała, żebyśmy wyszli kiedy chcemy i zostawili klucze u portiera. Byliśmy w szoku, że obdarzyła nas takim zaufaniem, ale oczywiście dzisiaj to już dla mnie normalka.
Pojechaliśmy zobaczyć stadion San Siro.
W szatni AC Milanu.
Lunch w parku, czyli kanapka z tym, co mieliśmy z domu + ewentualnie dokupione składniki.
Wieczorem opuściliśmy Mediolan i ruszyliśmy w stronę Florencji. Kolejny host czekał na nas na jednym z odcinków trasy. Cesare (z prawej) był niesamowity. Razem ze swoim przyjacielem Antonello zabrał nas na kolację za miasto, do wspaniałej rodzinnej włoskiej restauracji.
To dzisiaj pozostała to najlepsza kolacja mojego życia. Miałam łzy w oczach próbując każdego dania.
Siedzieliśmy przy stole kilka godzin, co chwile na stole pojawiało się coś nowego, a wszystko popijaliśmy winem.
Semifredo.
Cesare nie tylko zapłacił za kolację, ale też nocleg, który nam zapewnił był w ***** motelu. Pracował w nim i spytał szefa czy moglibyśmy spędzić tam jedną noc. Zgodził się, a my nie mogliśmy uwierzyć własnemu szczęściu.
Już nigdy więcej nie miałam takiego farta z Couchsurfingiem.
Następnego dnia dojechaliśmy do Florencji. Tłumy turystów przerażają, ale nie można odmówić miastu nieprzeciętnego piękna.
Tyle zdjęć, ile obejrzycie w tym poście z moją osobą, przewyższa pewnie liczbę z całego roku;).
Capresse robiliśmy nawet w pociągu. Kupowaliśmy mozarellę za 70centów, kroiliśmy pomidory i Wojtek miał buteleczkę oliwy z oliwek z przyprawami.
W Pizie spędzilismy kilka godzin, bo poza Krzywą Wieżą zdecydowanie nie ma tam nic ciekawego.
Najpiękniejsza trasa wiodła przy morzu Liguryjskim. Każdy kto był w południowej Francji i tej części Włoch, wie jakie piękne widoki towarzyszą tej trasie. Po jednej stronie góry, a po drugiej morze.
Sori było przepięknym miasteczkiem niedaleko Genui.
Balkon naszego hosta Bena, można było poznać po australijskiej fladze. Pochodzi z Tasmanii, mieszkał w kilku miejscach na świecie, ale Sori tak go zauroczyło, że na razie tam mieszkał najdłużej (pomijając Australię). Jego żona była Włoszką, ale nie mieliśmy okazji jej poznać.
Budzenie się z rana, wychodzenie na balkon i widok na morze…mmm…
Jak patrze teraz na to zdjęcie, to nawet te szerokie bary nie rzucają mi się tak w oczy;).
Uwielbiam cytryny prosto z drzewa…Ich zapach…
Ben zabrał nas pewnego wieczoru do cudownej restauracji. Sori jest malutkim miasteczkiem, a restauracja była wypełniona miejscowymi. Zjadłam tam najlepszą pizzę w swoim życiu (powyższa z pesto) i skręcało mnie z zazdrości na widok ogromnych talerzy pełnych owoców morza.
A to pizza z szynką i rukolą. Na deser zjadłam panna cottę. Jedną z moich życiowych misji jest powrót do Sori i znalezienie tej restauracji;).
Ostatniego dnia zobaczyliśmy Genuę.
Popołudniu wróciliśmy do Mediolanu i polecieliśmy do domu.