Przynajmniej raz w roku muszę zjawiać się w Warszawie. W minionym udało się nawet dwa razy, bo przy okazji przerwy świątecznej i Sylwestra, ale żadna, nawet najłagodniejsza zima nie przebije lata, wiadomo.
Otworzenie oczu o poranku w bzowym łóżku chyba już zawsze będzie przypominało mi lipiec 2013, kiedy pomieszkiwałam u Bzu, jeździłam na praktyki w Nat Geo, a na popołudnia i wieczory obmyślałyśmy mniej i bardziej doskonałe plany.
Od tamtego czasu sporo się zmieniło, najwięcej w tych ostatnich miesiącach. Po raz pierwszy uścikałam Bzu, nie jako pracownika korpo, a panią z Kukbuka. Jeszcze wiosną ani ja, ani Bzu nie spodziewałyśmy się, że praca marzeń zapuka do jej drzwi tak szybko. Skończone studia, dwa lata lekkiej męki w branży reklamowej, a teraz w pracy pije wino, testuje pizze i sędziuje na zawodach burgerów. I nawet ja na tym wszystkim korzystam, bo uprawianie gastroturystyki z panią z Kukbuka u boku pięknie usprawiedliwia chociażby wiszenie nad talerzem z aparatem. Zdjęcia to już nie na jakiegoś tam bloga, a na potrzeby poważnego magazynu kulinarnego hehe.
Recenzje na stronę Kukbuka same się nie napiszą, trzeba odwiedzać lokale i jeść. Jeden z przykładów ciężkiej pracy Bzu, w której zmuszona byłam pomóc kilka razy.
DOM na Żoliborzu można łatwo minąć nie zauważając, że wewnątrz znajduje się restauracja i że nie jest to dom jak inne w okolicy.
Późny obiad rozpoczęłyśmy od kremu z porów i z wędzonym pstrągiem. Jestem pewna, że zimą będzie taki dzień w którym będę o niej rozmyślać.
Kurczak na soczewicy z zielonym kalafiorem wypadł blado przy reszcie dań. Drób był przyrządzony przeciętnie, w soczewicy nie było żadnego ekscytującego smaku, porcja była za mała, a cena za wysoka.
Natomiast gnocchi z boczniakiem, świeżymi pomidorami i gran padano jak najbardziej zaspokoiło nasze podniebienia. Cudowne kluchy ze świeżymi pomidorami, odrobiną lekko śmietanowego sosu. Na deser zamówiłyśmy sernik kozi i tartę z gruszką i migdałami. Bzu stwierdziła, że poziom sernika poszedł w dół, ja nie miałam porównania. Chociaż nie było foodgasmu na deser, to
Najedzone poszłyśmy do kina na szwedzką komedię “Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął”. Pierwsza połowa filmu była dobra, sporo absurdalnych momentów, z których mogłyśmy się śmiać, kiedy nie śmiał się nikt, ale w drugiej części przeważał pospolity humor.
Przeszłyśmy się kawałek dalej na Plac Zbawiciela, żeby pochłonąć lody naturalne z
Sucre. Niektóre smaki choć bardzo w porządku, miały zbyt wodnistą konstystencję. A poza tym 5zł za jedną (nie aż tak dużą) porcję to zdecydowanie za drogo.
Weekend rozpoczęłyśmy od spotkania z Jezierą. Do
Baru Studio w Pałacu Kultury chodzi się głównie wieczorami, w sobotnie przedpołudnie lokal świecił pustkami, ale śniadanie było zaskakująco dobre. Joasia zamówiła owsiankę, a my z Bzu deskę z twarożkiem, jajkiem w koszulce, rukolą, piklami i gravelaxem marynowanym w burakach. Duża porcja i przyzwoita cena (17zł).
Joasia przywitała nas dwoma bukietami kwiatów, przez co nasz stół śniadaniowy wyglądał znakomicie.
Po kieliszku Prosecco wsiadłyśmy na rowery.
Ja ostatecznie na bagażniku Bzu się nie przejechałam, wypożyczyłam Vertuilo i pojechałyśmy na Żoliborz. Celem główny były lody z
Ulicy Baśniowej.
Miałam mieszane uczucia co do smaków, niektóre były po prostu dobre, Mascarpone pyszne, a ciemna czekolada nie smakowała mi zupełnie. Wystrój kawiarni w stylu lodziarni z późnych lat 90tych, ale mimo wszystko można tutaj wpaść będąc w okolicy.
Nie wiem czy tpogoda i pragnienie wpłynęły na moje odczucia, ale od lodów lepsza była robiona na miejscu arbuzada. Mało słodka i orzeźwiająca.
Niedaleko odbywał się Targ Śniadaniowy. Kilka minut jazdy na rowerze i byłyśmy na miejscu.
Pozdrowienia dla czytelniczki, która podeszła do mie pogratulować bloga, kiedy robiłam powyższe zdjęcia!
Stoisko Kukbuka i lemoniada, która była jedynym co kupiłyśmy, bo na jedzenie nie miałyśmy już miejsca.
Z targu przejechałyśmy się w okolice pobliskiej cytadeli.
Most na którym siedziałyśmy skojarzył mi się w z filmem “The Kings of Summer”.
A jak już pozbyłam się Vertuilo, przeszłyśmy się po Parku Skaryszewskim, który bardzo polubiłam, kiedy biegałam tam w zeszłym roku.
Przed powrotem zahaczyłyśmy jeszcze o
Dwa Osiem na Pradze. Kawiarnia połączona ze sklepem i serwisem rowerowym. Proste dania, różnego rodzaju napoje i przekąski. Tego dnia w menu były przede wszystkim kasze z warzywami, wybrałyśmy też tartę z porami. Plusem są niskie ceny, za co w dużym stopniu odpowiedzialna jest zapewne lokalizacja.