Zatrzymując się na kilka dni w San Juan del Sur w Nikaragui poznaliśmy w hostelu chłopaka z Austrii, który choć pochodził z Salzburga, mieszka od kilku lat w Wiedniu. Któregoś wieczoru zasiedliśmy kilkuosobową grupą do stołu z butelką lokalnego rumu, a ponieważ nie był to byle jaki trunek, wywiązała się z tego rozmowa na temat rumu, a dalej ogólnie alkoholu. Benedict zaczął opowiadać nam o barze If Dogs Run Free, w którym pracuje w Wiedniu i o różnych przyrządzanych tam koktailach. Ze szczególną pasją opowiadał o old fashioned. Wspominał, że wielokrotnie przejechał się zamawiając ten koktail w innych miejscach i krok po kroku opowiadał nam jak przyrządza się go w jego barze, z jakich składników i proporcji. Benjaminowi zapadła ta historia mocno w pamięć, bo rzeczywiście opowiadał o tym z pasją. Kilka dni później, żegnając się w tej odległej Nikaragui zapowiedzieliśmy, że jak któregoś dnia będziemy w Wiedniu, to z pewnością wpadniemy do If Dogs Run Free.
Spotkaliśmy się wcześniej niż planowaliśmy. Kilka tygodni po Nikaragui idąc ulicą Salzburgą i przyglądając się stolikom kawiarni Hotelu Sacher nagle wyłapałam na sobie wzrok kogoś znajomego. To był Benedict! Zaczęłam się śmiać, po chwili zauważył go również Benjamin i poszliśmy się przywitać. Wtedy ponownie obiecaliśmy mu wizytę w Wiedniu.
Słowa dotrzymaliśmy i ponad pół roku później zjawiliśmy się w piątkowy wieczór w If Dogs Run Free. Nie zastaliśmy go za barem, ale kiedy składaliśmy zamówienie, zapytałam kelnerki czy nadal tam pracuje. Okazało się, że tak, ale akurat nie miał zmiany tego dnia. Była bardzo zaskoczona w jaki sposób dowiedzieliśmy się o tym miejscu i przyniosła nam numer telefonu Benedicta, żebyśmy mogli się z nim skontaktować i tak zrobiliśmy.
>>> Gdzie zjeść w Wiedniu? Przewodnik kulinarny
>>> Atrakcje Wiednia: Tradycyjne kawiarnie
Powód naszego spotkania z Benjaminem w Wiedniu, to nie tylko moje urodziny, ale też 30stka kolegi. Dzień przed imprezą urodzinową spotkaliśmy się z nim i kilkoma innymi osobami w bardzo austriacko brzmiącej knajpie Zum Gschupftn Ferdl. Ten lokal, to taka hipsterska wersja heuriger, rodzaj gospody, w której serwuje się wino własnej produkcji i podaje przydządzane z lokalnych lub domowych produktów przystawki na zimno. Zazwyczaj można napić się tam i zjeść bardzo tanio. Tutaj jest oczywiście trochę drożej, a wystrój nie przywodzi na myśl tradycyjnej Austrii. Jednak lokal jest bardzo lubiany, wino i jedzenie smaczne, więc jeżeli checie zrobić coś typowo austriackiego w wersji naszego pokolenia, to warto tu zajrzeć.
Pierwsza knajpa znajdowała się blisko If Dogs Run Free, więc mieliśmy w planach zajrzeć tam przed pójściem do domu. To modny i popularny bar, ale jednocześnie chwalony jest za wysoką jakość koktaili w przyzwoitej cenie jak na lokalne warunki (wszystkie za 9€).
Smak Old Fashioned docenić można tylko wtedy, kiedy potrafi się docenić smak whisky. Ja jestem mało alkoholowa więc wypowiadać się nie będę, ale Benjamin się nie zawiódł. Brzeg szklanki miał zapach skórki pomarańczowej, wszystko zgadzało się z opowieściami z Nikaragui.
Mnie, Rolandowi i Manu najbardziej smakował koktail Damascus Sour z 7-letnim rumem Havana Club, syropem kardamonowym, syropem miodowym, limonką, pieprzem i ogórkiem. Sama zamówiłam Daiquiri i choć wyrzuty sumienia pojawiły się przez cenę, to Nikaragua zobowiązywała. Mój koktail też był niezły, choć najmniejszy z trzech wspomnianych.
Na pierwsze dwa dni zatrzymaliśmy się w hotelu, na weekend przenieśliśmy się do znajomych Benjamina. Roland w sobotę rano wyskoczył do tureckiej piekarni po świeży chleb na śniadanie.
Hummus, obowiązkowy element życia.
Marokańska herbata ze świeżą mięta zdecydowanie należy do moich ulubionych.
Po śniadaniu wyruszyliśmy do Wieży Szaleńców, bo godziny otwarcia są tam wyjątkowo krótkie.
Każdy, kto choć trochę ma nierówno pod sufitem będzie zaintrygowany tym miejscem. Narrenturm to najstarszy (1784r) w Europie szpital dla psychicznie chorych, a dziś Muzeum Instytutu Patologiczno-Anatomicznego. Podstawowa opcja zwiedzania obejmuje wystawę zlokalizowaną na parterze (2€!), jest też kilka dodatkowych opcji tematycznych, które wiążą się ze zwiedzaniem większej części budynku, ale trzeba wiedzieć w jakich godzinach się odbywają. My przyszliśmy trochę za późno i załapaliśmy się tylko na podstawową. Wystawa jest naprawdę mocna, no bo wyobraźcie sobie magazynowaną od XVIII wieku kolekcję preparatów biologicznych pochodzących z około 600 ciał zmarłych, dotkniętych różnymi chorobami. 400-letnie chore organy w słojach z formaliną – czy to nie brzmi kusząco? Ponadto zdeformowane ludzkie płody, dawne narzędzia ginekologiczne, a nawet zobrazowany oldschoolowy zabieg aborcji. Mają tutaj też największą na świecie kolekcję kamieni nerkowych i żółciowych. Jednak nie to, co wspomniałam do tej pory sprawia, że człowieka zaczyna wszystko swędzieć. Ponad 2000 woskowych odlewów pokazujących choroby skóry porusza chyba najbardziej. Wystawa nie oszczędza, bo poza twarzą choroby prezentowane są nawet na organach płciowych, więc niektórzy uciekają z krzykiem.
To, co opisałam, to tylko część atrakcji, nie wszystkie są przerażające, ale zdecydowana większość ciekawa, więc jak najbardziej polecam odwiedzenie Narrenturm, bo niewiele podobnych muzeów zwiedzicie w swoim życiu. No i po wyjściu można się tylko cieszyć, że nie żyjemy w czasach, kiedy na migrenę przepisuje się trepanację czaszki.
Wykorzystaliśmy słoneczny dzień i udaliśmy się na spacer po Praterze. Przeszliśmy też też przez słynne wesołe miasteczko.
Roli i Benjamin mogli odświeżyć dziecięcą miłość do koparek.
Nie zaliczyliśmy żadnych przejażdżek choć pewnie ta gwarantowała ładny widok na miasto.
Z powrotem przeszliśmy do centrum na pieszo.
Wiedeń to nowoczesne miasto, ale z dużym szacunkiem do tradycji. W centrum miasta moją uwagę zwróciła dużo ilość starych, niezależnych sklepów, które w większości zachodnich miast zastąpiłyby sieciówki. Porównać nowojorską ulicę (ze Starbucks na co trzecim rogu ulicy i Duane Reade co piątym) z wiedeńską? Różnica jest ogromna…
Ostatnim punktem popołudnia było zahaczenie o ten sam würstelstand, w którym jedliśmy w pierwszy wieczór.