Te ostatnie dni nie byly najlatwiejsze. Pozegnania z miejscami i ludzmi, przypominanie sobie roznych wydarzen z minionego roku, smutek ze wszystko minelo ale i radosc ze sie zdarzylo. Do rozplakania sie wystarczyla plakietka z czterolistna koniczyna z baru z Florydy, bilet lotniczy do San Francisco, korek od wina wypitego w Limie, czy zwykle “zegnaj” lub “dziekuje” wypowiadane do roznych osob.
Czuje dziwna wewnetrzna pustke, bo opuszczam miejsce z ktorym bardzo sie zzylam.
Chyba nie bylo miasta, w ktorym czulabym sie lepiej niz w San Francisco i strasznie bede za nim tesknic.
Pozostawiam tu czastke serca, co znaczy, ze bede musiala po nia wrocic.
To jeszcze nie koniec postow o San Francisco, ale zegnam sie juz oficjalne, bo za trzy godziny wsiadam do samolotu.
Dziekuje, ze byliscie tu ze mna!
To byl najfajniejszy rok w moim zyciu.