Niedziela była ostatnim dniem Lollapaloozy, a festiwal zamykał koncert Foo Fighters.
Grali niewiarygodnie, Dave Grohl zrobił na mnie baaardzo pozytywne wrażenie, a Kasia, weteranka koncertów przyznała, że był to jej najlepszy koncert w życiu.
Tamtego dnia Chicago pokazało jaka pogoda potrafi być w tym mieście nieznośna. Pochmurny i deszczowy poranek, zamienił się w słoneczne przedpołudnie, bezchmurne popołudnie, a przed końcem dnia przez miasto przeszły dwie burze, kolidując z najważniejszymi niedzielnymi koncertami- Arctic Monkeys i Foo Fighters.
W ostatnim dzień udało mi się wnieść na festiwal lustrzankę, chociaż później musiałam chronić ją przed deszczem i jednak zwykły kompakt nadaje się na takie imprezy znacznie lepiej.
Lollapalooza była moim pierwszym festiwalem i taką dawkę najlepszej klasy koncertów jaką dostarczyłam sobie przez te trzy dni, nie udało mi się zobaczyć przez całe życie.
Poprzeczka ustawiona jest wysoko, w końcu był to jeden z najlepszych festiwali na świecie, ale za rok będę musiała poznać od tej strony Europę. Wybór jest duży, więc zobaczymy gdzie wyląduję;).
A na sam koniec wielkie podziękowania dla Katarzyny, bez której nie znalazłabym się na Lollapaloozie i nie przeżyła tak fajnych dni. Jednak prowadzenie bloga na coś się czasami przydaje;).
Dzień rozpoczęłyśmy od Cage the Elephant.
Tuż przed Arctic Monkeys była burza. Ziemia zamieniła się w błoto, a padało tak mocno, że już momentami miałam ochotę wyłamać się z tłumu i schować przed deszczem. W torbie miałam aparat, więc zgięta w pół, z parasolką przyczepioną do włosów musiałam go chronić. Zespół miał małe opóźnienie, ale w końcu wyszedł na scenę, a Alex Turner ze swoją niecodzienną deszczową fryzurą dał mi nadzieję, że może i trafię w Wielkiej Brytanii na jakiegoś ładnego chłopca.
Kasia była już na czterech koncertach AM. W Polsce na Opnerze, Waszyngtonie, Milwuakee, Chicago, a jeszcze na koniec swojego pobytu wybiera się do Kalifornii i akurat Arctic Monkeys będzie w tym samym czasie w San Diego, więc zaliczy piąty koncert;).
P.S. Ostatnio razem ubolewałyśmy nad rozstaniem Alexa z Alexą Chung. Byli taką ładną/fajną parą!
Później miałyśmy trochę czasu do koncertu Foo Fighters.
Kałuża była jedynym miejscem, gdzie mogłam umyć oblepione błotem i gliną japonki.
Cieszyłam się, że akurat tamtego dnia założyłam japonki, bo żadne inne buty nie przetrwałyby tej niedzieli.
Błoto zamieniło się w bagno, zaczęło wsysać buty, więc część Arctic Monkeys i cały koncert Foo Fighters spędziłyśmy na boso.
Nigdy nie byłam fanką FF, był mi raczej obojętny, ale na żywo zagrali tak genialnie, że nie dało się po nim pozostać obojętnym.
To video warto odpalić, żeby posłuchać trzech minut wspomnień Dave’a Grohla i zobaczyć Perry Farella, faceta, który 20 lat temu stworzył Lollapaloozę;).
“My Hero” było chyba najlepszym kawałkiem Lollapaloozy. Na samym początku utworu przyszła taka burza, że zalało scenę, sprzęt i muzyków. Oczywiście nie przerwali występu, zaczęli tylko grać ze zdwojoną siłą, a przemoczona publiczność w 3:45min z wdzięczności pięknie im zaśpiewała;).
Po koncercie.
W porównaniu do niektórych nie wyglądałyśmy najgorzej.
Tak czy inaczej, centrum Chicago opanowane zostało przez brudasów.
Echhh…Ciekawe czy jeszcze kiedyś będę miała okazję być na Lollapalozie…