Menu
Życie

Minimalizm jako styl życia

6344832040_96cb3e9d3c_b

Image by Allison Scarpulla

 

Minimalizm jest mi bliski, a jednocześnie jest to kwestia, którą nigdy się głębiej nie interesowałam. Nie przeczytałam na ten temat żadnej książki, nie śledzę blogów, nie dlatego, że nie uważam ich za godne uwagi, ale chyba dlatego, że minimalizm nie wziął się w moim życiu z chęci/potrzeby zmiany, był raczej naturalną koleją rzeczy, wynikającą ze stylu życia jaki prowadzę. Z blogów, które śledzę temat minimalizmu przewija się najczęściej u Styledigger i tak od dłuższego czasu chodziło za mną, żeby dorzucić coś od siebie.

Powiedzmy, że nigdy nie należałam do osób bezmyślnie wydających pieniądze i gromadzących przedmioty. Wiąże się to z tym, że od dziecka byłam oszczędna i potrafiłam dobrze zarządzać swoim budżetem i choć zaliczyłam nieudane zakupy nie raz, to mimo wszystko radziłam sobie dobrze.

Od czasów skończenia liceum widzę jak z roku na rok zmniejszało się moje zapotrzebowanie na posiadanie, choć wskaźnik z pewnością poszedł w górę przy pobycie w Stanach, zwłaszcza przy pierwszym roku mieszkania w San Francisco. Raj wyprzedaży, mnóstwo marek niedostępnych lub drogich w Europie, no i wreszcie zaczęłam regularnie zarabiać, więc nie musiałam być bardzo ostrożna w kwestii budżetu. W drugim roku trochę przystopowałam i ostatecznie do Europy wróciłam bez przymusu płacenia za nadbagaż.

 

Pakowanie na rok czasu

Pakowanie rzeczy na rok (a nawet pół roku) to jedna z najlepszych pułapek, z jakimi można mieć do czynienia przy pakowaniu. W końcu wyjeżdżasz NA CAŁY ROK! Już samo to zdanie budzi jakieś przekonanie, że trzeba zabrać ze sobą pół pokoju. I nie mam teraz na myśli wyruszania w podróż, a po prostu zmianę miejsca zamieszkania związaną np. ze studiami lub pracą.

Na studia w Anglii z każdym rokiem przywoziłam mniej rzeczy, bo na końcu zawsze czekało to nieszczęsne upychanie walizek. Na pierwszym miałam trochę ubrań, których nie nosiłam, na drugim było ich mniej, ale jednak, a w tym roku noszę wszystko co przywiozłam, bo zabrałam ze sobą tak niewiele, że nie da się inaczej.

Pierwsze pięć tygodni tego semestru żyłam z bagażu podręcznego. Doszłam wtedy nawet do wniosku, że mogłabym przeżyć z niego cały rok, gdybym tylko miała jakąś ciepłą bluzę, kurtkę zimową, piżamę i rzeczy do uprawiania sportu. Gdyby nie aparat i laptop, które zazwyczaj zajmują połowę bagażu podręcznego, pewnie zmieściłabym w nim wszystko, z kurtką zimową przerzuconą przez ramię.

Na zawartość mojej szafy w Birmingham składają się: płaszcz przeciwdeszczow, kurtka zimowa, 5 rzeczy z długim rękawem, ok 10 t-shirtów, 1 koszula (awaryjna opcja na wyglądanie ładnie), 3 pary spodni, 2 pary szortów, 2 pary butów.
Patrząc na te rzeczy, gdybym miała iść na bal i kilka innych okazji, miałabym problem. Ale wiem też, że prawdpodobieństwo pojawienia się takich okoliczności jest bardzo niskie i dlatego nie warto być na nie przygotowanym.

Niekoniecznie zachęcam natomiast do podążania moją drogą. Moja sytuacja jest lekkim przegięciem, bo z braku budżetu na ciuchy (wybrałam podróże) od początku studiów,  chodzę tak trochę w byle czym. Niekoniecznie podoba mi się jak się ubieram, ale ponieważ opcje mam mocno ograniczone, przestałam przykładać wagę do tematu. Wieczorne wyjścia mnie nie dotyczą, a to redukuje przymus posiadania ładnych rzeczy, bo nie ma okazji na które “muszę” jakoś wyglądać. Nie polecam życia, w którym najbardziej przydaje się dres, ale jest z tego wszystkiego jeden plus. Ubieranie się nie zajmuje mi więcej niż minutę. Nie istnieje problem “no i co ja mam na siebie włożyć?!”, wielokrotne przeglądanie się w lustrze, dopasowywanie rzeczy, te czynności przestały istnieć. Jakby jeden powód mniej do frustracji.

 

Minimalizm (nie)przymusowy

Wydawałoby się, że kiedy ludziom się nie przelewa, nie zagracają sobie też życia zbędnymi przedmiotami. A jednak dobrze wiemy, że nie ma to większego znaczenia. Człowiek nastawiony na ciągłe konsumowanie będzie często kupował do wydania ostatniej złotówki. To nie kwestia zasobności portfela, tylko podejścia. To zresztą działa zazwyczaj na odwrót i ci, którzy mogą sobie pozwolić na więcej, mają mniej. Moja host rodzina w Nowym Jorku mogła spakować swoje życie w jeden dzień i następnego przeprowadzić się w inne  miejsce. Na zarobki raczej nie narzekali, a jednak po domu nigdy nie walały się sterty niepotrzebnych przedmiotów (może poza pokojem dzieci, ale te rządzą się swoimi prawami).

Zdaję sobie sprawę, że moje życie zmieni się trochę, kiedy skończę studia i dołączę do ludzi prowadzących normalne, dorosłe życie. No cóż, przez 7 lat nie wykombinowałam jak żyć z podróży więc najwyraźniej niedługo trafię w szeregi ludzi pracujących od 9 do 17.
Jestem jednak pewna, że nawet kiedy moje życie się ustabilizuje, a konto przestanie świecić pustkami, minimalistyczne podejście zostanie ze mną. Przybierze trochę inną formę, bo z totalnego niekupowania ubrań, pójdę raczej w stronę kupowania lepszych jakościowo, na tyle ile to możliwe niesieciowych i droższych, nawet jeśli to wpłynie na ilość. Odpowiada to nie tylko moim przekonaniom, ale i sprawia, że traktuje się taki zakup jako coś bardziej wyjątkowego i ma się ochotę dbać o te ubrania. Doszliśmy do takiego momentu, że kupujemy ubrania jak produkty spożywcze. Możesz kupić dwie paczki pierogów mrożonych albo bluzkę z przeceny. Porównanie trochę komiczne, ale i prawdziwe.

 

Zamiast kupować shit, lepiej nie kupuj nic

Wierzę, że zamiast kupować bzdety, lepiej nie kupować nic. Czasami chcąc coś kupić trzeba podejść do siebie bardzo krytycznie. Czy NAPRAWDĘ jest mi to potrzebne? Czy aby na pewno nie obejdę się bez tego przedmiotu? Czy nie przeszkadza mi to, że pewnie niedługo przedmiot trafi do śmietnika, a potem na wysypisko, że będzie rozkładał się 200lat i tylko przyczyni się do zaśmiecenia tej planety, która już i tak jest w złym stanie? Ostatni przykład jest dość ekstremalny, ale ja osobiście często mam wyrzuty sumienia, kiedy wyrzucam tworzywa sztuczne. Zdążyłam przekonać się jak wyglądają miejsca nietknięte ludzką ręką i takie, które mocno przez nas ucierpiały. Nie chodzi oczywiście, żeby popadać w parajonę, ale raz na jakiś czas dobrze jest przepuścić przez siebie podobne myśli i dać się potrząsnąć.

Przez ostatnie 3.5 roku bardzo rzadko bywałam na zakupach. Chociaż przechodzę obok wielkiego centrum handlowego kiedy idę zajęcia, przez te trzy lata studiów mogłabym policzyć moje wizyty w Bull Ring na palcach jednej-dwóch rąk.
Jak wpłynęła na mnie dłuższa przerwa od zakupów? Po pierwsze okazało się, że wcale ich tak bardzo lubię, że irytuje mnie atmosfera jaka im towarzyszy. Tłumy ludzi biegających z torbami, kolejki, szał w oczach, potrzeba wydania pieniędzy wypisana na twarzy.
Mieliśmy czas na zachwycenie się sieciówkami, kiedy wyrastały jak grzyby do deszczu wraz z centrami handlowymi, ale chyba już wystarczy, czuję przesyt. I choć świadomość konsumentów wzrasta, to nie na skalę, jaką powinna. Zamiast stania w kolejce do kasy z ilością szmat od której trzymania boli kręgosłup i rozglądaniem się co by tu jeszcze wrzucić do koszyka, pora żebyśmy zaczęli poświęcać więcej czasu na zastanowiene się gdzie, w jakich warunkach i z czego te rzeczy powstały. I oczywiście nie chodzi tu tylko o sektor modowy, a wszystkie inne. Powinnam zresztą bardziej skupić się na żywności, w końcu ten temat jest mi bliższy.

 

Luksus w parze z tandetą

Na jednym z najbardziej poczytnych kobiecych polskich blogów, autorka prezentowała ostatnio zestaw z futerkiem z Primarka i szalem do Louis Vuitton, w ręce miała chyba torebkę od Prady. Rzuciło mi się to mocno w oczy i zrodziło pytanie, gdzie jest w tym wszystkim jakaś logika? Jeżeli ktoś zapewnia, że kupuje rzeczy od projektantów, bo wierzy w jakość na długie lata, to reklama  Primarka na tym samym zdjęciu wypada słabo. I tak, wiem, że jakość rzeczy jest tam podobna jak w innych sieciówkach, ale sama idea tego sklepu i to co się tam dzieje trochę mnie przeraża.
Z kolei argument łączenia luksusowych produktów z rzeczami z najniższej półki jako inspiracji dla innych zupełnie do mnie nie trafia. Jeżeli możesz pozwolić sobie na luksus, to czy nie warto rozejrzeć się za niszowymi produktami, wytwarzanymi lokalnie, którym bliżej do zagadnień etyki? Bezmyślny konsumpcjonizm najbardziej irytuje u ludzi, którzy mogą w tym temacie najwięcej zmienić. Biedni wyboru za bardzo nie mają.

 

Nie oszczędzaj na doświadczeniach

Kilka ostatnich lat nauczyło mnie, że przedmiotów bez których nie mogę żyć jest garstka. To wszystko co miałam ze sobą w podróży po Ameryce Centralnej bez problemów wystarczało mi do szczęśliwego życia, czyli jakieś 10kg.
Chociaż nie jestem teraz w momencie życia, w którym z przekonaniem powiem Wam jak cudownie jest mieć w głowie wspomnienia i być spłukanym, to jest to bardziej wynik zmęczenia długotrwałą sytuacją w której jestem. Nie jest łatwo mieć 26 lat i oszczędności mniejsze niż kiedy miało się lat 10. Powiedziałabym, że jest to całkiem dołujące. Tyle że raczej większość życia spędzę zarabiając, a wtedy nie wyobrażam sobie sytuacji w której mogłabym żałować którejś z przebytych podróży.
Mówiąc o wydawaniu na doświadczenia nie mam też koniecznie na myśli podróży. Czasem chodzi o drobiazgi, których nie mamy na co dzień, więc wydanie pieniędzy na posiłek pełen kulinarnych wrażeń jest jakąś inwestycją w dobre samopoczucie, jeżeli nie robimy tego na co dzień.
Ciekawe, że choć ludzie najczęściej zdają sobie sprawę, że na doświadczeniach zyskują więcej, zazwyczaj mimo wszystko wybierają przedmioty. Pamiętacie ile w dzieciństwie trwał zachwyt nową zabawką? Chwilę. Mam wrażenie, że w dorosłysłym życiu nie zmienia się wiele pod tym względem. Za to radość z doświadczeń zaczyna się na długo przed ich rozpoczęciem, trwa trakcie, a potem zostaje w formie wspomnień na długi czas.

 

Na koniec odsyłam Was tylko do posta Styledigger, w którym recenzuje książkę “Mniej” Marty Sapały.

 



 

I thought I’ll write a post about minimalism since it’s a topic close to my heart but at the same time I don’t have a deep interest in it. I’ve never read any books about it or blogs, not because I don’t think they’re not worth my attention but because minimalism has become part of my life naturally, as an effect of my lifestyle. My friend often writes about it on her blog and I’ve been thinking for a while to add something from me personally.

Let’s say that I’ve never been a person who spent money in a thougtless way, collecting items I don’t need. I’ve always been thrifty and handled my budget quite well. Although obviously I made some unsuccesful purchaes, I think I’ve been doing well in general.

Since finishing high school my need for possession has been decreasing every year except for the time when I lived in the States. I couldn’t say no to the heaven of sales, all the brands we don’t have or are expensive in Europe and I earned money regularly so I didn’t have to watch my budget so much. Anyway, after those two years I managed to come back without having to pay for an overweight luggage, so it wasn’t so bad after all.

 

Packing for one year

Having to pack for one year is one of the worst traps you can experience when it comes to packing. You’re going somewhere FOR THE WHOLE YEAR! Just the sound if it almost makes you believe you have to pack half of your room. I’m not talking about long-term traveling but moving somewhere in relation to studies, work or for other reason.
Each year of my university time in England I’ve been bringing fewer and fewer times because in the end there was always this annoying packing. In my first years I had brought clothes I didn’t wear at all, in my second year I had still some but fewer and this year I wear all of them t because I brought so little.

This semester began for me with living for five weeks off a hand luggage. At some point I realized that I could live off it the whole year if only I had a warm hoodie, winter jacket, pyjama and some clothes for doing sports. If it wasn’t for my camera and laptop that take most of the space of my small suitcase, I guess I would manage to pack for the whole year in a hand luggage, maybe just with the winter jacket hanging on my arm.

At the moment my closet consists of a raincoat, winter jacket, 5 long sleeve items, around 10 t-shirt, 1 shirt (for the emergency pretty look), 3 pairs of pants, 2  pairs of shorts and 2 pairs of shoes.
Considering what I have, if I was going to attend a ball and few other occasions, I would definitely have a problem with what to wear. Though, I know the possiblility of such events is so small right now that I don’t need to be prepare for it.
Anyway, I’m not encouraging  you to follow my strategy. My situation is a bit over the top because of no budget for clothing (mhm, traveling has been the priority) since the beginning of my studies. I can’t say that I’m happy with what I wear but if I don’t like my clothes and don’t have that much choice, I decided to not care about it. I don’t really go out which reduced the need for having pretty clothes since there are basically no occasions for having to look good. I don’t recommend a life in which sweatpants are your best friends but there’s one advantage of all this. Dressing doesn’t take me more than a minute. The well known problem of “OMG, what am I going to wear?!” doesn’t not exist. Examining myself in the mirror, trying to match clothes, these problems are gone so there’s one reason less to be frustrated.

 

(Un)necessary minimalism

You would think that people with low income don’t fill their homes with clutter. But we all know it doesn’t work this way. People highly oriented on constant consumption will often spend money until the last cent. It’s not the matter of how rich you are but your attitude. The funny thing is that it’s often excatly the oposite way. My host family in New York was able to pack their life in one day and move somewhere else on the next one. They couldn’t complain about their earnings but still, they lived in a pretty minimalistic way.

I do realize that my life will slightly change when I graduate and join people who lead a normal, adult life. However, I’m sure that even with a stabilized life and money on my account, my minimalistic approach will stay with me to a certain point. It will transform a bit as from not shopping at all, to switching towards buying better quality, non-chain and more expensive (but not necessary) items. It would match not only my believes but I think that it changes the way you perceive clothes. You treat your purchase as if it was something more special and you actually want to take good care of it. We’ve reached this point where we spend as much money on clothes as on groceries. You can buy a frozen pizza or you can buy a t-shirt on sale. It sounds a bit funny but it’s real.

 

 Instead of buying bullshit, it’s better to not buy anything

If you’re going to buy crap, you’re better off with not buy anything at all. Sometimes when you’re about to make a purchase, you have to really judge yourself critically. Do I REALLY need this? Can I live without it? It doesn’t bother me that soon this item will end up in the trash, then on a landfield and will contribute to the planet’s already bad condition? I know the last example is quite extreme but I personally often feel bad about throwing away plastics. I’ve seen a bit of unspoiled nature and examples where the human input has gone too far. I’m not aiming for making you paranoid but a thought about it from time to time it’s not going to do you any bad.

In the last 3.5 years I haven’t been really shopping for clothes. Occasionally yes but every time I go to uni, I pass by a huge shopping mall that I visited not more than 10 times. What impact has this longer break had on me? Well, first of all it turned out that I don’t enjoy shopping that much. That the atmosphere annoys me. Crowds everywhere, people running with bags, lines for cashiers, madness in the eyes and the need for spending money written on people’s faces. I think we’ve had enough time to be crazy about chain stores but I think it’s enough. Repletion. Even though consumer awareness has grown, it’s not really happening on a large scale. Instead of standing in line to cashiers with amount of clothes that make your back hurt, looking around and thinking what else to get, we should think more about how those items have been produced and where do they come from. And I’m not talking about fashion sector only but many others. Food is definitely one of them.

 

Luxury together with trash

Recently on one of the most popular women blogs in Poland the author presented a look with a jacket from Primark, scarf from Louis Vuitton and Prada bag, I think. It caught my attention and I asked myself where’s the logic here? If somebody assures you that he buys luxury goods for its long-term quality, then promoting Primark on the same image looks poor. The argument of wearing together luxury and bottom quality brands doesn’t convince me at all. If you can’t afford a luxurious item then it doesn’t mean you should look for a cheap copy just for the sake of having it. On the other hand, if you can afford luxury why not to look for niche products, made locally, brands that have more to do with ethics? Thoughtless consumption irritates the most in individuals who can change in the most. Poor people are left with not many options.

 

Don’t save on experiences

The last couple of years have taught me that there’s just a handful of items I can’t live without. What I had with me on my trip in Central America was enough to lead a happy life, so around 10kg.
Although I’m currently not in the moment of my life where I would tell you how wonderful is to have a head full of memories and no money in the pockets, it’s more about being tired of the long- term situation I’ve been in. It’s not fun to be 26 and have less savings than when you were 10. Though, at the same time I know that most of my remaining life I’ll most likely spend working and making money and there will be no moments where I would regret going on any of my trips.
Also, by spending money on experiences I don’t necessarily mean traveling. Sometimes it’s those little details that you don’t do every day but enjoy a lot and since you get to do it only from time to time, it contributes to your hapiness and well- being.

It’s interesting how people in general realize that experiences make them happy but still they value materialistic things. Do you remember how long you were happy about a new toy? For a moment. I feel like this doesn’t change very much in your grown up life. But the pleasure from experiences lasts much longer. You’re excited long before it happens, then you enjoy it while it lasts and afterwards keep good memories for a long time.