Niedzielę rozpoczęłam od wybrania się do kina na “Biutiful” z Javierem Bardem. Bardzo dobry film, ale i przygnębiający.
Byłam na Upper West Side więc przeszłam się do Columbus Circle. W Whole Foods kupiłam obiad, a później przeszłam przez ulicę i znalazłam się w Central Parku.
Gdzie niegdzie można jeszcze zauważyć góry tzw. snurt (snow + dirt)…
… ale w powietrzu można już było poczuć wiosnę.
Chociaż ziemia jest wciąż wilgotna i zdarza się wdepnąć w błoto…
…nie powstrzymało to najbardziej wytęsknionych od urządzenia sobie pikniku i pozbycia się kurtek czy nawet butów i skarpetek.
Każdy chciał usiąść na slońcu, więc jeśli ławki były zajęte, to ludzie wybierali skały.
Place zabaw były pełne dzieci, dookoła roznosił się ich śmiech.
Fajnie było zobaczyć bawiące się razem rodziny.
Ja szukałam wygodnego miejsca, żeby zjeść obiad, aż w końcu znalazłam centrum szachistów, które o tej porze roku świeci jeszcze pustkami.
W Whole Foods kupiłam kilka rodzajów sałatek, łosoś z wasabi, tabouleh, fasolka edamame, mix sałat i ciecierzyca.
WF ma też świetną sekcję z deserami, więc wziełam sobie na spróbowanie pudding chlebowy, tiramisu, bananowe triffle z odrobiną sosu jagodowego
Dobrze mi się siedziało ze słońcem ogrzewającym moją twarz, ale w końcu ruszyłam w drogę powrotną. To południowo-wschodni róg parku, z hotelem Plaza z prawej strony. W dole znajduje się lodowisko, którego obiektyw nie zdołał ująć;). Naprawdę ładny widok.
Słynne lodowisko w Central Parku.
Słońce powoli chowało się za budynkami i robiło się troche chłodniej.
W miejscach gdzie nie docierają praktycznie promienie słoneczne, woda jest jeszcze zamarznięta, ale mam nadzieję, że niedługo się to zmieni…