Ostatnia wizyta w Nowym Jorku przyniosła dużo nowych wrażeń, spostrzeżeń, przemyśleń. Takich, których raczej się nie spodziewałam, ale dzięki temu było to jeszcze ciekawsze doświadczenie.
Sporo się zmieniło od czasów, kiedy tam mieszkałam… Pamiętam jednak, że wyprowadzając się, byłam jak najbardziej świadoma tego, że kiedy wrócę następnym razem, nie będzie już tak samo. I choć nie było to zauważalne rok czy 2 lata później, 7-8 lat później jest. Bardzo.
Miasto dla wybranych
Ze słowem “gentryfikacja” po raz pierwszy zetknęłam się podczas mieszkania w San Francisco (2009/10). Na etapie Nowego Jorku przyglądałam się już na żywo jak miasto potrafi zmieniać się w oczach. Jak do niedawna obskurna dzielnica, staje się modna. Jak stare, zastępuje nowe. Tutaj znikają stare żydowskie delikatesy, tam klimatyczny rodzinny sklep, albo bar, który zapisał się w historii danej dzielnicy. Czasem właściciele z żalem informują o zamknięciu biznesu na wywieszonej kartce, czasem wielkimi literami na ścianie, żeby oznajmić przechodniom, że wkrótce stanie w tym miejscu apartamentowiec.
Manhattan od dawna zmierza w stronę wyspy zarezerwowanej tylko dla najbogatszych i nie widać na horyzoncie zmiany tego kierunku. Gdzie się da, upycha coś, co przyniesie zysk, bo każda wolna przestrzeń jest tu na wagę złota. Miejsc, które odpowiadają za wyjątkowy klimat tego miasta jest coraz mniej – to, co się nie opłaca, musi odejść.
Zastanawiam się, ile potrwa obdarcie NYC z resztek historii? Jak będzie wyglądał Manhattan za 50 czy 100 lat?
Hudson Yards, to największy projekt komercyjny w zakresie nieruchomości w historii USA. Zagospodaruje 10 ha gruntów budynkami przeznaczonymi na biura, mieszkania, centrum handlowe, hotel, przestrzeń kulturalną, szkołę oraz stację kolejową. Rozpoczęty został w 2012, zakończony powinien zostać w 2024. Czułam się tam jak w zupełnie innym mieście, bo kiedy ostatni raz byłam w tej okolicy, to wyglądała zupełnie inaczej.
Owinięci wokół palca
To ciekawe, jak bardzo to miasto zdołało owinąć mieszkańców wokół swojego palca. Godzić się na wszystkie jego zasady, nawet jeżeli wiążą się ze znacznie trudniejszymi lub gorszymi warunkami życia niż gdzie indziej.
Nie jest to tylko cecha Nowego Jorku, łączą ją wszystkie wielkie metropolie.
Tylko akurat Nowy Jork jest ze wszystkich miast jest tym najbardziej stawianym na piedestale. Najchętniej odwiedzanym, uwielbianym, uznawanym jako niezwykłe, inne od wszystkich. Nie każdy śni o zamieszkaniu w Singapurze, za to Nowy Jork trafia na listę marzeń wielu. Przy popularności tego marzenia, gotowość do poświęceń wydaje się być jeszcze większa.
Nowości kulinarne
Lata temu Nowy Jork dostarczył mi wielu doskonałych kulinarnych wrażeń. Był to czas, kiedy trend na jedzenie dopiero szykował się na podróż za ocean. W Europie działo się wtedy jeszcze mało. Nikt za bardzo nie słyszał o kimchi, nie było lokali z francuskimi tostami na śniadanie, mody na brunch, czy mowy o ramen barach w większych europejskich miastach.
Dzisiaj stwierdzam, że Europa zrobiła pod względem poziomu restauracji bardzo duży postęp, a w Nowym Jorku… wszystko się niejako zatrzymało. Owszem, powstały nowe lokale, pojawiło się trochę nowych konceptów, trendów, ale znając europejską scenę gastronomiczną i przyjeżdżając do NYC, już nie tak łatwo o efekt “WOW” jak wtedy. Zamiast tego co innego poszło w górę – ceny.
Kiedy zrobiło się tu tak cholernie drogo?
Nieprzeciętnie wysokie koszty życia w NYC, to żaden nowy temat. Tyle, że wcześniej nie dotyczyły też jedzenia na mieście.
W moich historiach o Nowym Jorku dzielonych z Benjaminem, przystępne ceny w barach i restauracjach były jednymi z jego największych zalet.
Na miejscu okazało się, że wszystko co mówiłam, jest nieaktualne. W każdym kolejnym miejscu otwierałam szeroko oczy na ceny, a do wszystkiego trzeba było jeszcze klasycznie doliczyć podatek.
Nieźle przejechałam się już pierwszym posiłkiem w restauracji. Wylądowaliśmy na śniadaniu w popularnym lokalu na Williamsburgu. Za 14$ (+ 2-3$ tax) dostałam dwa jajka sadzone, porcję do bólu nudnego, duszonego jarmużu i bezsmakowej kaszki kukurydzianej (na zdj. z prawej). Na przyprawy nie starczyło, na dekorację choćby pietruszką, też nie.
Innym razem zawyłam z bólu płacąc 25$ za dwa bajgle. Bardzo dobry burger kosztował chłopaków ponad 30$. Ani razu nie zjadłam pancakes, bo po przejrzeniu menu miejsc, które słyną z dobrych naleśników, nie mogłam znaleźć pancakes poniżej 15-18$. Przypominam, że to mąka, nabiał i jajka.
Co ciekawe, mam wrażenie, że jeden z tych cenowych skoków był niedawno.
Nie raz przeglądając internetowe menu danego lokalu dziwiłam się, że na miejscu ceny bywają 25% wyższe niż w sieci.
Na Manhattanie możnaby wszytko zrzucić na wiecznie idące w górę czynsze. Ale zaraz, dlaczego te same stawki dotyczą także Brooklynu? I to niekoniecznie pożądanych dzielnic. Dopełnieniem tego rozczarowania były pewne tacos, na mało atrakcyjnej ulicy Bed-stuy. Za sztukę skromnej wielkości taco liczono już 5$, choć na stronie były jeszcze stare ceny. Dobiliśmy się tam małym meksykańskim piwem w puszce, również za 5$.
To było trochę bolesne doświadczenie, bo nagle okazało się, że w jednym z moich ulubionych miast nie za bardzo mogę sobie już pozwolić na gastro–turystykę. Miasto, które szczodrze dorzuciło się do mojego kulinarnego zainteresowania, teraz pokazało mi środowy palec. Delikatnie zasugerowało, że musi mi średnio się w życiu powodzić, skoro już mnie nie stać. Miałam ochotę wynagrodzić mu się tym samym gestem.
Nie byliśmy jedynymi z negatywnymi odczuciami względem cen. A przecież każdy z nas i tak przyzwyczajony jest do całkiem drogiej Austrii. Podobnie narzekał mój miejscowy kolega. A nawet dwa razy wyłapałam na ulicy i w knajpie rozmowy osób skarżących się, na obecne koszty życia. Najwyraźniej również mieszkańcy też widzą w tym coraz większy problem.
Odczucia moich współtowarzyszy
Ciekawie było doświadczyć tego miasta z Benjaminem i Thomasem. Dla obu była to pierwsza wizyta w NYC, ale nie chodzi mi o to. Interesujące było zobaczenie jak dwóch chłopaków z mocno socjalnego państwa, postrzega takie bezwzględne miasto jak Nowy Jork.
Spostrzeżeń mieli mnóstwo, nawet takich, które mnie nie przyszły nigdy do głowy.
Byli zdziwieni jak brudno jest dookoła, ile śmieci wala się po ulicach. Jak marne potrafią być warunki mieszkalne, choć ludzie płacą za czynsz niebotyczne kwoty. Zdziwiło ich, że transport w mieście kojarzącym się raczej z nowoczesnością, jest stary i zaniedbany. Że rzadko która stacja przystosowana jest dla niepełnosprawnych i osób starszych, a system wentylacji pamięta chyba początki powstania metra.
Przeszkadzało im, że w większości kawiarni, wielu miejsc z jedzeniem zamawia się przy ladzie. Żeby się jednak w ogóle do niej dostać, stoi się w kolejce. Wiecie, to rzadka praktyka w austriackich miastach. Kawiarnie są po to, żeby usiąść, zrelaksować się, poczytać gazetę. Są miejscem spotkać, a nie odbierania pospiesznie kawy w papierowym kubku i gnania dalej.
Czasem faktycznie łatwo jest odnieść wrażenie, że wszystko jest stworzone pod jak największy profit. Oszczędność na obsłudze, bywa, że byle jakie toalety (co gorsza – czasem dzielone przez pracowników z klientami), kilka niewygodnych miejsc do siedzenia, żeby szybko zjeść i spadać. Moich towarzyszy zaskoczyła praktyka przynoszenia rachunku bez proszenia o niego. Taka delikatna sugestia, żeby się zbierać i robić miejsce na biznes.
Zwróciliśmy też uwagę na to, że pod względem dbania o środowisko nic się tutaj za bardzo nie ruszyło. Nadal wszystko pakuje się w nadmierną ilość śmieci, owija w folię, papier, wrzuca do dwóch toreb i dorzuca plastikowe sztućce. Nawet jak zamawiasz kawę na miejscu, to często i tak dostajesz ją w jednorazowym kubku. Stare, ogromne ciężarówki wciąż kursują po mieście, a moja rodzinna Zielona Góra nowoczesnością już dawno przebiła nowojorskie autobusy. To miasto być może wyznacza jeszcze trendy w różnych dziedzinach, ale na pewno nie jest wśród nich świadomość ekologiczna.
Jedno z najlepszych doświadczeń
Pierwszy raz w życiu wyjeżdżałam z Nowego Jorku z pewną ulgą, że mój dom jest gdzie indziej. Że wracam do świata, w którym rzeczywistość jest jednak bliższa moim poglądom na świat i życie.
Możliwość mieszkania w Nowym Jorku na zawsze pozostanie dla mnie jednym z najlepszych życiowych doświadczeń. Jestem strasznie wdzięczna losowi, że to się wydarzyło. Życie w tym mieście, doświadczanie codzienności i możliwość poznanie go tak, jak nie udałoby się to nigdy na wakacjach, było niesamowite. Cieszę się też, że wydarzyło się dokładnie wtedy, a nie kilka lat później.
Jeszcze półtora miesiąca temu na pytanie, czy chciałabym zamieszkać raz jeszcze w Nowym Jorku, odpowiedziałabym pozytywnie.
Wraz z ostatnią podróżą zrozumiałam, że już nie muszę.
Poświęcenie dla lokalizacji
Możliwość przebierania w kuchniach całego globu i świetnych restauracjach, dostęp do najlepszych wystaw i wydarzeń kulturalnych, poczucie bycia w centrum świata. To wszystko jest super. Tyle, że na mniejszą skalę może być doświadczane też w Europie.
Przede wszystkim nie chciałoby mi się uczestniczyć w tej codziennej walce o wszystko. Płacić fortunę za kawałek podłogi daleko od miasta, spędzać dziennie co najmniej 2h na dojazdach zatłoczonym metrem, uczestniczyć w zawodowym wyścigu szczurów, żeby opłacić swoją norę. Ustawiać się potulnie w godzinnej kolejce po posiłek lub czekać dwie na wolny stolik w knajpie. Stać w supermarkecie w kolejce na 7o osób. Walczyć o odrobinę wolnej przestrzeni do oddychania w zatłoczonych miejscach.
Wszystko po to, żeby być częścią Nowego Jorku. Niewątpliwie niesamowitego miasta, ale czy wartego aż takich poświęceń? Wartego podporządkowania się jego bezwzględnym zasadom sprowadzającym się przede wszystkim do tego, ile zarabiasz?
Wychodzi na to, że bliskość Alp i możliwość szybkiego ulotnienia się w góry uważam za coś cenniejszego. Nawet jeżeli góry do moich pasji się nie zaliczają, a kulinaria tak.
Tyle, że na dłuższą metę pewne rzeczy są warte więcej niż te ekscytujące na pierwszy rzut oka.
Co przyniesie przyszłość?
Choć Nowy Jork płynie na fali swojej popularności i jeszcze długo nic się w tym temacie nie zmieni, uważam, że najlepszy czas ma już za sobą.
Nie mogę też pozbyć się też wrażenia, że przyjdzie taki dzień, że to miasto wpadnie w zastawioną przez siebie pułapkę. Chciwość mściła się na nim w historii już kilka razy, ale Nowy Jork zawsze stawał na nogi. Z tą różnicą, że zazwyczaj dotyczyło to finansów, które prędzej czy później dało się odbudować. Historia, tradycja, społeczna i kulturowa różnorodność, miejsca z duszą są praktycznie nie do odzyskania.