Drugiego dnia w Paryżu, po obiedzie rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Ja z Marcinem poszliśmy na Père-Lachaise, największy i najsłynniejszy paryski cmentarz, gdzie pochowane są takie osoby jak m.in. Oscar Wilde, Edith Piaf czy Jim Morrison. Zgaduję, że najwięcej ludzi przychodzi odwiedzić Morrisona i zresztą krążą legendy o tym co działo się przez lata nad jego grobem. Aż dziwne, że nie zmartwychwał i dołączył do którejś z odbywających się imprez.
Père-Lachaise ma świetny klimat, jeżeli byliście, to pewnie się ze mną zgodzicie. Coś fascynującego jest w starych cmentarzach, aż ma się ochotę oddać w ręce koszmaru z dzieciństwa i zostać na takim na noc. Szelest drzew na przemian z grobową ciszą i dziwnie układające się cienie wywołujące nieustanny niepokój…
Czy boisz się ciemności, czytelniku?



– Pogodna kwiaciarka, przez lata odwiedzana przez tych samych klientów, którzy po śmierci chcieli, żeby jej otoczenie było tak kolorowe jak za życia. Nie wiedzieli tylko, że nie znosiła sztucznych kwiatów.
– Francuski odpowiednik kobiety o duszy Snooki lub Joli Rutowicz, która tipsami kaleczyła niemiłe koleżanki, popełniła samobójstwo w białych kozaczkach, ale bardzo chciała, żeby jej grób był tak stylowy jak ona sama za życia.
– Oscar Wilde?!
– Starsza pani, której rodzina mieszka na południu Francji, rzadko bywają w Paryżu, a sztuczne kwiaty są przecież takie praktyczne, kwitną cały rok. Najbardziej spodobały mi się te żarówiasto-różowe róże ze srebrnym brokatem. Gdybym niedługo umarła i ktoś z Was wybierał się na mój grób, to proszę niczego żarówiastego z brokatem nie przynosić, bo zmarła będzie wyjątkowo niepocieszona.
