Pierwsze kroki w medinie w Fez pokonywałam z rozdziawioną szczęką. Było późno i wiele stoisk zostało już zamkniętych, ale restauracje wraz z ostatnimi otwartymi sklepikami mimo wszystko tworzyły wyjątkową atmosferę starego miasta.
Hostel krył się w wąskiej uliczce, a jego wnętrze całkowicie wpasowało się w marokański styl.
Zostawiliśmy rzeczy w pokoju i poszliśmy na krótki spacer. Targ już się zwijał, ale z zachwytem obserwowałam ostatnie oznaki handlu. Starzec zwinięty w pół z natką kolendry, kilogramy mandarynek z liścmi, pies śpiący na worku z warzywami, kogut spacerujący między chemią czyszczącą. Piękny chaos. Szybko doszłam do wniosku, że Maroko będzie jednym z najbardziej fotogenicznych miejsc w jakich byłam. Nie wykorzystałam tego, częściowo przez zagubiony bagaż wraz z 50tką, ale może jeszcze będzie lepsza okazja w przyszłości.
Całkiem głodni rozglądaliśmy się za miejscem na kolację. Wybraliśmy kawierenkę, gdzie zjedliśmy po małym tadżinie i napiliśmy się marokańskiej herbaty. Do tej pory kilka razy przygotował ją dla mnie w domu brat, ale teraz już będzie kojarzyć mi się przede wszystkim z tym wyjazdem. Podróż w dużym stopniu planowaliśmy z dnia na dzień. Przynosi to ryzyko, że coś się nie uda, pojawią się jakieś nieprzewidziane przeszkody, ale w naszym wypadku taki plan wypalił w 100%.
Po dwóch nocach w Fezie pojechaliśmy do Meknes. Kolejne lokalizacje w następnych postach.
Written by
Ula
Nasz hostel Dar El Yasmine miał piękne wnętrze, szkoda tylko że było za chłodna, żeby przesiadywać na dachu.
Jedna z garbarni/farbiarni w Fezie. Od czasów średniowiecza niewiele się zmieniły i pewnie dlatego czułam się jakbym cofnęła się w czasie, albo znalazła na planie filmu. Unoszący się wokoło zapach jest niby nie do zniesienia i na wejściu rozdaje się turystom miętę. Nie wiem czy trafiłam na jakiś łaskawy dzień, ale znacznie gorzej śmierdziało dzisiaj w wagonie PKP podczas mojej podróży z Wawy.
Przy farbowaniu wykorzystuje się naturalne barwniki jak np. szafran, henne, gołębie odchody. Pracownicy chodzą między zbiornikami na boso i zanurzają się w nich po kolana. Praca jest naprawdę ciężka.
Uliczki w medinach są tak kręte, że nawet GPS nie uchroni przed zgubieniem się. Nas to ominęło, ale kilka razy mieliśmy coś zaznaczonego na mapie i chociaż szliśmy dokładnie według wskazówek, nigdy nie znajdowaliśmy poszukiwanego miejsca.
Ogrody miejskie.
Bohaterką stołu była bessara, marokańska zupa z fasoli i groszku. Bardzo gęsta, polana olejem arganowym. W smaku była zbyt delikatna, ale przyprawiona kuminem, papryką i zagryzana oliwkami oraz chlebem smakowała dużo lepiej. Poza tym za wszystko zapłaciliśmy kilka złotych.
A na miejscu trafiliśmy do jeszcze lepszego hostelu. Przepiękny Ryad Bab Berdain, cały prawie tylko dla nas i znowu przyjemnie niskie ceny.
Dach.
Wieczorem kupiliśmy pół kilo mielonego wołowego mięsa. Zostało dla nas ugrilowane w formie kebaba jak na zdjęciu, a potem wsadzone w bułkę i posypane cebulką z kuminem. Stanowisko do gotowania kleiło się od brudu, a jednak kebab był wyśmienity i absolutnie nic nam nie dolegało, jak zresztą podczas całej tej podróży.
Meknes, to miasto rzemieślników. Wspaniale było obserwować uliczne życie, zwłaszcza że w naszym świecie znikają takie umiejętności i zawody.
Zachód słońca na dachu hostelu. Z meczetów kilka razy dziennie nawoływano do modlitwy.
Further Reading...
Islington na insta zdjęciach
July 4, 2012November trip.
November 7, 2014Winny szlak południowej Styrii – na rowerze
November 18, 2015
Previous Post