Menu
Podróże

Pierwszy wieczór w Bangkoku

Przez długi czas plan mojej podróży nie obejmował Tajlandii, bilety kupiłam dopiero na początku marca. Jednak mając dwójkę bliskich znajomych w Bangkoku, nie mogłam pominąć okazji, żeby ich nie odwiedzić będąc w tej części świata. Przez pewien czas myślałam, że spotkam się z Champem na Filipinach i pojeździmy razem po kraju, ale ze względu na zeszłoroczne powodzie, w tajskich szkołach przesunęły się wakacje i nie miał wolnego wtedy, kiedy ja. Nie pozostawało mi nic innego, jak wybrać się samej do Bangkoku.
Pierwsze dwie noce spędziłam u Gosi, z którą ostatni raz widziałam się w Krakowie, prawie 3 lata temu, przed moim wyjazdem do Stanów. Razem ze swoim chłopakiem, Alastairem, mieszka w Bangkoku, gdzie oboje uczą angielskiego. Wcześniej spędzili pół roku w Wietnamie, ale Bangkok przypadł im bardziej do gustu od Hanoi i zmienili lokalizację. Nie zobaczycie ich dzisiaj na zdjęciach, ale pojawią się w późniejszej relacji.


Lotnisko Bangkok Suvarnabhumi skojarzyło mi się trochę z San Francisco.

W drodze do miasta. Kilkupasmowa autostrada zaraz po opuszczeniu lotniska też bardziej przypominała mi Kalifornię niż Południowo Wschodnią Azję;).

Cennik w taxi. Fajnie znaleźć się w miejscu, w którym stać Cię na taksówkę z lotniska do miasta;). Za 50km trasę zapłaciłam ok. 25zł.

Pozbyłam się filipińskich pesos i przyszedł czas płacenia batami, które wygodnie przelicza się na złotówki, bo wystarczy odjąć jedno zero (np. 100 batów to średnio 10zł). Na bankonatch nie spodziewałam się zobaczyć nikogo innego, jak króla Bhumibola, którego Tajowie kochają. Jego wizerunek można znaleźć wszędzie. Jest już stary i schorowany, ale niech ciekawostką będzie, że jest najbogatszym monarchą świata.

Bez problemu znalazłam blok Gosi i z radością uściskałam ją na drugim końcu świata. Poczęstowała mnie orzeźwiającym sokiem z kokosa, a później w trójkę z Alastairem wyszliśmy na ulicę coś zjeść.

Cieszyłam się na swoją pierwszą zupę tom yum kung zjedzoną w Tajlandii, bo chciałam porównać ją do tej, którą w akademiku robił Champ i którą gotuję sama. Była bardzo podobna, tylko trochę za słodka, bo podobno Tajowie lubią nadużywać cukier i to tam, gdzie możnaby go praktycznie pominąć.

Do tego zamówiliśmy smażony ryż i warzywa.

Wiem, że zdjęcia z iPhona to nie to samo co Canon, ale czasami już po prostu nie miałam siły ciągać ze sobą aparatu.


Sprzęt do kruszenia lodu.
Po kolacji przeszliśmy się po okolicy i wróciliśmy do domu. Byłam wykończona, bo tego dnia wstawałam o 4 i kiedy położyłam się do łóżka, to zasnęłam chyba w minutę.