Żartowałam, że relacja z azjatyckiej podróży potrwa do lata, a tu proszę, pierwszy tydzień czerwca minie za chwilę, a ja dzisiaj dodaję ostatniego posta. Zakończenie przyszło w zasadzie w dobrym momencie, bo dzisiaj dotarłam do Namibii i w kolejnym poście zobaczycie już pewnie zdjęcia z Afryki.
Wracamy jednak do Azji. Ta podróż była jedną z najlepszych jakie mam za sobą. Wreszcie udałam się na Wschód i poznałam kawałek kontynentu, którego od dawna byłam ciekawa. Chociaż podróż była dość skomplikowana od strony technicznej, zupełnie nie odczuwałam stresu i przez cały czas byłam do niej pozytywnie nastawiona. A nie powieść mogło się tak naprawdę wiele rzeczy. Do zrealizowania miałam 12 lotów w ciągu 3 tygodni, często połączonych ze sobą, a więc czasem wystarczyłoby opóźnienie lotu czy moje spóźnienie, żeby posypała się reszta. Gdyby mój bagaż został zgubiony, to nawet nie wiem gdzie by mi go dostarczono. Mimo wszystko o nic się nie martwiłam i na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem.
Pora napisać kilka słów o kosztach. Jeśli chodzi o loty, ceny prezentowały się mniej więcej tak:
Manchester- Mediolan (Monarch) – ok 100zł
Mediolan- Singapur- Berlin, z przesiadką w Katarze (Qatar Airways) ok 1500zł
Singapur- Kuala Lumpur, Malezja (Air Asia) – 120zł
Kuala Lumpur- Clark, Filipiny (Air Asia) – 60zł
Clark- Boracay- Clark (Air Asia) – 90zł
Clark- Bangkok (Tiger Airways) – ok 470zł (ten koszt mnie ominął)
Bangkok- Kuala Lumpur (Air Asia) – 280zł
Za wszystkie przeloty zapłaciłam ponad 2100zł, nie wliczając kosztu przelotu do Bangkoku, bo pokrył go Champ. Na miejscu przez trzy tygodnie wydałam jakieś 1000-1500zł. Wliczają się w to wszystkie noclegi, przejazdy i pożywienie, a trzeba przyznać, że jeśli chodzi o jedzenie i napoje nie żałowałam sobie absolutnie niczego. Każdy posiłek jadłam w restauracjach lub na ulicy i próbowałam wszystkiego, na co tylko miałam ochotę. Była to prawie miesięczna, nieprzerwana uczta, jakiej nie doświadczyłam nigdy wcześniej.
Oczywiście mogłabym wydać połowę tego, co wydałam, ale przecież nie o to chodziło. Nie miałam zamiaru jechać na drugi koniec świata z plecakiem wypchanym pasztetem drobiowym i Gorącymi Kubkami, strona kulinarna wyjazdu była tradycyjnie bardzo ważna. Myślę, że 3500zł za podróż do Azji Południowo-Wschodniej, odwiedzenie Filipin, Tajlandii, Malezji i Singapuru, to i tak niewiele. Podobny wyjazd z biurem podróży kosztowałby kilka razy więcej.
Pytaliście też w jaki sposób zebrałam fundusze na tą wycieczkę… Chociaż ten rok był dla mnie wyjątkowo cienki pod względem finansowych, od dawna planowałam tą podróż i była moim priorytetem jeśli chodzi o cel wydawanych pieniędzy. Nie było opcji, żebym nie zdobyła na nią funduszy (tak jak z całą resztę zaplanowanych wyjazdów). Pomogło to, że sprzedałam poprzedni aparat + dwa obiektywy i ta suma wystarczyła już praktycznie do pokrycia kosztów wyjazdu.
Jak wyglądało zaplanowanie podróży?
Zdecydowanie najwięcej czasu poświęciłam na bilety lotnicze. W końcu pierwszy bilet zakupiłam w lipcu 2011 i nie był to lot z Europy do Azji, a Malezja- Filipiny! Kupiłam go pół żartem pół serio, w końcu nie mogłam być pewna co wydarzy się za 8 miesięcy i czy coś wyniknie z tej podróży. A jednak od początku robiłam wszystko, żeby wyjazd doszedł do skutku. W listopadzie pojawiła się promocja Qatar Airways, gdzie udało mi się kupić bilet z Europy do Singapuru. Kiedy problem dotarcia z Europy do Azji miałam z głowy, dalej przerzuciłam się na azjatyckie tanie linie lotnicze i kombinowałam jak najmniejszym kosztem ułożyć dalszą podróż i połączyć wszystko tak, żeby miało sens. Spędziłam bardzo długie godziny na przeglądaniu każdego możliwego lotu, każdej istniejącej opcji po kilkanaście razy i planowaniu konkretnych dat. Jeśli ma się niewielki budżet, to czasem naprawdę potrzeba dużej cierpliwości. Ostatnie loty kupowałam na kilka tygodni przed wyjazdem. Akurat pojawiła się na przykład promocja linii Air Asia, więc nie wypadało z niej nie skorzystać. Za grosze kupiłam bilet na filipińską wyspę Boracay i wcisnęłam ją w plan podróży.
Reszta organizowania wyjazdu była już naprawdę łatwa. Nie poświęciłam na to dużo czasu, bo stwierdziłam, że wiele rzeczy wyjdzie w drodzę. Przed wyjazdem miałam zarezerwowane tylko dwa noclegi, resztą zajęłam się w trakcie podróży. Nie było sensu planować wszystkiego z góry, bo nie mogłam przewidzieć każdej minuty wyjazdu, a po drodze mogły wydarzyć się różne rzeczy. Południowo-Wschodnia Azja to nie jest Nowy Jork czy Londyn i niedrogie noclegi zawsze się znajdą, a rezerwację z dużym wyprzedzeniem można pominąć.
Moje przygotowania opierały się o to, co wyszukałam w internecie wpisując różne hasła/pytania w Google, odwiedzając kilka blogów, zerkając na Google Maps itp. Nie odwiedzam raczej forum podróżniczych, nie zasypuję innych podróżujących pytaniami, chyba wolę wyszukiwać informacji sama, nie zawracając innym głowy, jeśli nie ma takiej potrzeby.
Z biblioteki wypożyczyłam przewodnik Kuala Lumpur-Penang-Melacca i był to jedyny przewodnik jaki zabrałam ze sobą. W formie PDF miałam na laptopie przewodnik po Malezji i Singapurze, ale ich też nie przeczytałam od deski do deski. W Bangkoku zajęła się mną Gosia i Champ, więc oni byli moimi przewodnikami, a w Melace kumpel z akademika polecił mi kilka restauracji wartych odwiedzenia.
Samotne podróżowanie.
Chociaż nie był to mój pierwszy raz, po tej podróży polubiłam podróżowanie w pojedynkę jeszcze bardziej. Mogłabym nawet powiedzieć, że wolę podróżować sama niż z drugą osobą, chociaż to zależy także od charakteru podróży. Ta wolność, bycie całkowicie niezależnym…piękna sprawa. Mogłam robić co chciałam, nie musiałam się nikomu tłumaczyć ze swoich kroków, wyborów, humorów. Oświadczać, że teraz chcę zrobić zdjęcie, że chce się cofnąć i zrobić jeszcze jedno, że teraz skręcimy w lewo, albo przejdziemy przez ulicę.
Byłam sama ze swoimi myślami i było mi dobrze, a w trakcie podróży i tak zawsze poznaje się innych ludzi, więc absolutnie nie jest się skazanym tylko i wyłącznie na siebie. No chyba, że na cel podróży wybiera się jakieś odludne miejsca;).
Uważam, że Azja Południowo-Wschodnia jest bardzo dobrym miejscem, jeżeli chcecie wyruszyć poza Europę, doświadczyć egzotyki, a jednocześnie nie rzucać się na całkowicie głęboką wodę. W każdym z odwiedzonych krajów (najciężej było w Tajlandii) bez problemu można porozumieć się po angielsku. Ceny są niskie, ludzie z reguły przyjaźni, jedzenie fantastyczne i ogólnie jest bezpiecznie. Przez cały czas trwania podróży czułam się zdecydowanie pewniej, niż gdybym miała przejść się nocą po Zielonej Górze, albo przejechać nocnym pociągiem PKP;).
I chyba tyle odnośnie podsumowania azjatyckiej podróży “od kuchni”. W razie czego, możecie zadać mi dodatkowe pytania w komentarzach a ja postaram się na nie odpowiedzieć, chociaż bardzo możliwe, że zrobię to dopiero po powrocie z Afryki.