Nie udało mi się dodać posta przed opuszczeniem Nowego Jorku, ale ostatnie dni były dość intensywne, zwłaszcza dzisiejszy. Dwa lata mojego życia postanowiłam spakować w dzień wyjazdu. Świetny pomysł, ale eghm… nie polecam. Chociaż pozytywna strona była taka, że nie miałam czasu na zastanawianie się nad przyszłością każdej rzeczy, więc wiele z nich skończyło w śmietniku.
Przez chwilę myślałam, że spakuję się w jedną dużą walizkę (dwie paczki i tak wysłałam już wcześniej do Polski), ale oczywiście myliłam się. Torby ledwo zapięłam, a ponieważ jedna z nich miała dużą nadwagę, to na lotnisku musiałam coś z niej wyciągnąć. Padło na najcięższe buty, także lecę w obcasach. Sytuacja przypomniała mi trochę moją przeprowadzkę z Londynu, kiedy to miałam na sobie właśnie obcasy, płaszcz, kurtkę, a na głowie dwa kapelusze. Wszystko do siebie pięknie pasowało, sami możecie sobie wyobrazić…
Jestem teraz w Amsterdamie i nawet poczułam przez chwilę na lotnisku zapach Europy! To zapach porannej kawy i wypieków, ale dość specyficzny, nie wszędzie pachnie tak samo. Ten, porównałabym konkretnie do zapachu niemieckiej piekarni;).
Z innych europejskich spostrzeżeń, to fajnie było w końcu stanąć w najkrótszej kolejce dla VIPów z paszportami EU, zamiast pocić się na widok amerykańskich urzędników, gotowych deportować z kraju za żółte zęby.
Za godzinę mam lot do Berlina, a tam, odbierze mnie z lotniska ciocia, która dogodzi mi jakimiś smakołykami, z zamówionymi Kinder słodyczami na czele.
Popołudniu przyjedzie po mnie tata. Niewidziany od dwóch lat tata! Ciężko będzie powstrzymać wzruszenie, a w domu czeka mnie kolejne. Mama + dwa psy… Ciągle się zastanawiam czy mnie rozpoznają i jeśli nie, to złamią mi serce, ale tak czy inaczej popłaczę się na ich widok.
Aha, jeszcze jedno. Myślałam, że jestem taka twarda, szorstka i pożegnanie z bliźniakami mnie nie ruszy, ale rozkleiłam się na sam koniec. Wyszły ze mną do windy, a kiedy ja wsiadłam to machały i krzyczały “Bye Ula!!!”. Do teraz jak przypomnę sobie wyrazy ich twarzy i te zamykające się drzwi windy, to łzy napływają mi do oczu.
Dzień się dla mnie za bardzo nie skończył, a tu już zaczął się nowy. Oj, będzie ciężki.. Do tego wszystkiego nie chce mi się wierzyć, że jeszcze rano żegnałam się z Katarzyną, a teraz ja jestem w Amsterdamie, a ona w Las Vegas…
To jeszcze nie koniec postów o Stanach, bo mam do dodania sporo zdjęć. Najbliższe tygodnie/miesiące na blogu będą mieszanką Nowego Jorku, Zielonej Góry, Birmingham, a za tydzień wybieram się jeszcze do Warszawy;).
Teraz już się żegnam i do zobaczenia w Polsce!