Rozpoczynam relację z wyprawy po Bałkanach. Poza Grecją, ostatecznie udało nam się jeszcze odwiedzić Macedonię, Kosowo i Bułgarię.
Mimo wysokiej temperatury i paru napotkanych trudności, które zmusiły nas do zmiany planów uważam, że wyjazd był świetny. To m.in. zasługa moich kompanów podróży- Kasi i Marcina, których namówiłam na ten wyjazd w kilka godzin, po tym jak okazało się, że ani moja mama, ani mój chłopak nie mogą ze mną pojechać. To był nasz pierwszy wspólny wyjazd, ale teraz wiem, że mogę z nimi jeździć wszędzie.
Relacja będzie podzielona na dni lub odwiedzone kraje, w zależności od zgromadzonych zdjęć i wydarzeń:).
Wylot do Salonik mieliśmy z Pragi, więc po dotarciu do niej, zdążyliśmy się jeszcze wybrać na spacer po centrum.
Nie odmówiłyśmy sobie z Kasią odwiedzenia Topshopu, chociaż utwierdziłam się w przekonaniu, że ten sklep w czasie wyprzedaży to jedna wielka porażka;).
W samolocie
Chłopak, u którego się zatrzymaliśmy mógł nas przenocować dopiero od drugiej nocy i zdecydowaliśmy się na nocleg na lotnisku. Kiedy okazało się, że krzesła na lotnisku nie nadają sie do spania, pojechaliśmy do centrum. Było bardzo gorąco, więc dużo czasu spędziliśmy mocząc nogi w fontannie i robiąc zdjęcia;).
Jako miejsce do spania wybraliśmy trawnik tuż przy morzu i promenadzie, w sercu miasta. Wysoka temperatura sprawiła, że żadne nakrycie nie było nam potrzebne. Po jakimś czasie obudziły nas zraszacze ukryte w trawie i musieliśmy uciekać na inny trawnik;).
Ten pan wyglądał na stałego bywalca, wiedział gdzie się położyć, żeby nie dosięgnął go strumień zraszaczy;).
To, co nie podobało mi się w Grecji, to duża liczba bezdomnych psów, z czego wszystkie z nich nie wiedząc czemu były dużymi psami. Jeden z nich zaprzyjaźnił się z nami i spędził przy nas całą noc, a później też kawałek dnia. Pilnował nas i szczekał, kiedy ktoś w pobliżu przechodził. Ochrzciłam go „Misiem”, był przesłodki, spragniony miłości i miałam ochotę zabrać go ze sobą do domu…
Obudziliśmy się po 6. Nad ranem zaczął wiać zimny wiatr i zrobiło się nieprzyjemnie. Wpatrywaliśmy się w morze i w puste ulice, zapoznaliśmy się z Grekiem, który zwrócił uwagę na zaspaną trójkę na trawie. Ok 7 postanowiliśmy, że wybierzemy się do pobliskiego Starbucks i napijemy czegoś ciepłego. Otwierali o 8:30, więc poszliśmy na spacer, żeby jakoś zabić czas.
Szliśmy ulicą, gdzie restauracje i bary wręcz obijały się o siebie. Misiek szedł z nami. Na zewnątrz były wystawione stoliki i krzesła i w końcu usiedliśmy bo byliśmy bardzo zmęczeni. Cała nasza czwórka zapadła w głęboki sen, aż poczułam szturchnięcie „Ula, już 8:20”. Wyobrażam sobie jak śmiesznie musieliśmy wyglądać z perspektywy przechodniów;).
Starbucks było oazą z miękkimi fotelami, ciepłą kawą i łazienką, która była nam niezbędna. Rzadko myję głowę w restauracyjnych toaletach i szuszę włosy pod suszarką do rąk, ale polecam ten sposób w kryzysowych sytuacjach;).
Misiu leżał i czekał na nas przed Starbucks, ale ponieważ spędziliśmy tam dużo czasu, po jakimś czasie sobie poszedł. Tęsknię za nim, taki kochany z niego piesek:(.
Starożytne ruiny, które odnaleźliśmy między blokami. Śmieszne zjawisko;).
Tym razem trafiliśmy na łuk triumfalny wśród bloków;).
Zatrzymaliśmy się na pierwszą grecką przekąskę.
Ciastka tego typu nadziewane róźnościami i podawane zarówno na słono jak i słodko są bardzo popularną przekąską. My spróbowaliśmy na początek nadzienia serowego, szpinakowego, mięsnego i serowo- pomidorowego.
Około południa doszliśmy do mieszkania Arisa (naszego ‘hosta’). Otworzyła nam jego siostra, bo Aris miał wrócić znad morza dopiero wieczorem. Ariadne wszystko nam pokazała, znostawiła klucze i kiedy położyliśmy się spać po 14, obudziliśmy się o 20!:) Poszliśmy na wieczorny spacer, czując się nareszcie wyspani.