Część z Was już wie, że postanowiłam przedłużyć swój pobyt w USA o kolejny rok.
Czas spędzony w Stanach był dla mnie na tyle fajny, że wyjątkowo ciężko byłoby mi niedługo przerwać tą przygodą i wrócić do Polski. Nie wiem co mogłabym teraz robić po powrocie, ale wszystkie opcje jakie przychodzą mi do głowy podsuwają mi jednocześnie obraz Uli z miną smutną.
W takiej sytuacji widzę tylko jedno rozwiązanie- zabrać się za spełnienie kolejnego marzenia, bo przecież życie jest krótkie, a ludzie o niespełnionych marzeniach zazwyczaj przypominają sobie za późno.
Jeśli w ciągu 60 dni nie wydarzy się nic strasznego, to we wrześniu spakuję Was wszystkich do mojej walizki (23kg wystarczy?) i zabiorę z wybrzeży Pacyfiku, nad Atlantyk, a jeśli mamy być bardziej szczegółowi to nad rzekę Hudson oraz East River. Nawet nie wiecie ile wspólnego ma to miejsce z niedzielnym finałem piłkarskich Mistrzostw Świata, bo od przodków jednej z finałowych drużyn wszystko się zaczęło.
Woda, to zdaje się mój żywioł, więc osiądę na wyspie i to nie tak całkiem bezludnej. Jakieś 2 miliony depczących chodniki i niewielkie ilości zieleni na tak małym obszarze, to spora ilość dwutlenku węgla. Chociaż to zapewne nie ludzie wytwarzają go w największym stopniu, a drapacze chmur, które wpuszczają na ulice słońca jak na lekarstwo. Latem jest ono nieprzyjazne, bo upał zabija większość pozytywnych uczuć do tego miasta, ale zima potrafi zabić ludzi mieszkających na ulicach. Pozostaje wiosna i jesień, które mimo że są trochę cieplejsze od tych samych pór roku w mojej ojczyźnie, to często pada tam deszcz.
Miasto zdarzyło się Wam na pewno widzieć w jakimś filmie, może usłyszeliście o nim w piosence, czy nawet natrafiliście na zdjęcia. Wołają na nie “Wielkie Jabłko” choć nie rośnie tam ani jedna jabłonka.
Słyszałam też, że to miasto nie śpi, choć w to nie wierzę, bo snu do normalnego funkcjonowania potrzebują wszyscy.
No i nie ma już co przeciągać, domyślili się wszyscy o jakim miejscu mowa… oczywiście o Nowym Jorku!
Teraz trochę o szczegółach…
Od kilku tygodni szukam host rodziny w opisanym powyżej mieście. A w zasadzie to już nie szukam, bo znalazłam. Pierwsza rodzina, z którą mnie dopasowano, mieszkała na Manhattanie, więc lokalizacja zwaliła mnie z nóg, bo nie liczyłam, że w ogóle uda mi się znaleźć kogoś w mieście. Opiekowałabym się dziewczynką (8) i chłopcem (9), ale od początku miałam jakieś złe przeczucie. Po pierwsze to mam złe doświadczenia z dzieciakami w tym wieku z poprzedniej host rodziny, a po drugie host mama od początku nie wzbudziła mojej pełnej sympatii. Rodzina miała już wiele au pair, napisałam do kilku z nich i okazało się, że moje przeczucia co do host mamy okazały się trafne. Ciężko było mi podjąć decyzję, bo bardzo się spodobałam tej host rodzinie, a lokalizacja kusiła i nie wiedziałam czy się powtórzy. Posłuchałam jednak intuicji i powiedziałam im o moich obawach co do wieku dzieci. Na drugi dzień rodzina postanowiła zwolnić mój profil, bo uznali, że skoro nie byłam pewna, to znaczy, że nie było to idealne dopasowanie. Odetchnęłam z ulgą, że to nie ja musiałam podejmować ostatecznej decyzji.
Tego samego dnia pojawiła się na moim koncie nowa rodzina. Kiedy przeczytałam, że lubią podróżować, korzystać z kulturalnych wydarzeń Miasta, gotować i próbować nowych dań to pomyślałam, że z tymi ludźmi na pewno się dogadam. Dopiero po kilkunastu minutach czytania ich profilu zorientowałam się, że mama i tata mają na imię Zack i Rich. Zgłupiałam. Cofnęłam się i zobaczyłam, że w linijce z wypisanymi członkami rodziny jest ” Father & Father”. No to jeszcze lepiej! Nie dosyć, że łatwiej się dogaduję z facetami, to jeszcze z mojego doświadczenia i obserwacji wynika, że więcej problemów jest z host mamami niż tatami;).
Po pierwszej rozmowie telefonicznej z host rodziną bardzo ich polubiłam, a z każdą kolejną jeszcze bardziej.
Mieszkają na Manhattanie, obecnie 10min spacerem od Times Square, ale kiedy usłyszałam, że we wrześniu przeprowadzają się na Upper East Side to z trudem zdusiłam w sobie okrzyk ekscytacji
Zack i Rich są biologicznymi ojcami (tzn.domyślam się, że jeden z nich, ale szczegółów nie znam) 3,5 letnich bliźniaków, chłopca i dziewczynki. Wstępny plan i godziny pracy brzmią fajnie, a po dzieciach wiem czego mogę się mniej więcej spodziewać, bo Kylie jest tylko kilka miesięcy młodsza.
Host rodzina skontaktowała się z moją obecną, a po przemiłych referencjach mojej host mamy, przekonali się co do mnie całkowicie. Będę ich pierwszą au pair, dlatego spytali czy nie chciałabym przylecieć do NYC żeby ich poznać, dzięki czemu oni również poczują się pewniej. Jaka mogła być moja odpowiedź? Darmowa weekendowa wycieczka do Nowego Jorku?! Nie, dziękuję, nie jestem zainteresowana. Jaaasne.
Tym sposobem, w piątek o 8:30 lecę do NYC i wrócę w niedzielę. Niby weekendowa wyprawa, ale odległość z SF do NYC jest praktycznie taka sama jak z Nowego Jorku do Europy.
Plany host rodziny na te wspólne dni już znam, ale nie będę o nich pisać, bo wszystko zobaczycie na zdjęciach w kolejnych postach.
Muszę przygotować się na ponad 30stopniowe upały (wiem, to podobnie jak w PL), bo u mnie w Kalifornii jest prawie dwa razy chłodniej;).
A tak poza tym to cóż…jestem bardzo podekscytowana wyjazdem, cieszę się na poznanie host rodziny i fajnie będzie zobaczyć choć na chwilę Nowy Jork, zanim na dobre się tam przeprowadzę.
Jak mawia Tim…Fortune favors the bold