Poniedziałek wydawał się być dobrym dniem na wybranie się na górę Corcovado. Weekendowe tłumy zmyły się do domu, więc spodziewaliśmy się, że los oszczędzi nam długich kolejek. Wpakowaliśmy się z Laure, Tiago i Hakanem w miejski autobus i przebiliśmy się przez różne dzielnice zbierając po drodzę inne jednostki zmierzające w tym samym kierunku.
Na miejscu, okazało się, że kolejka nie kursuje za często, więc jedyną opcją bez czekania godziny był wjazd na szczyt busem. Przy okazji jakimś cudem znalazł nas Alex, którego nie mogliśmy dobudzić wcześniej wysyłanymi wiadomościami. Teraz już cała fawelowa rodzina była w komplecie, więc niestraszne były nam żadne przeciwności, nawet otrzymana na dole informacja, że szczyt chowa się w chmurach i nic nie widać. W każdej chwili pogoda mogła się zmienić, więc nie było wyjścia, musieliśmy się przekonać.
W Brazylii bilety autobusowe kupuje się u kasjera, a on przepuszcza przez bramkę.
– Serio? Jesteś pod Chrystusem i go nie widzisz? – nabijał się Ricardo. Z tego co mówił, tylko szczyt był za chmurami i reszta nieba nie wyglądała najgorzej.
Spędziliśmy na górze jakieś 1.5h i powoli traciliśmy nadzieję. Na rozgrzewkę wbiegałam po schodach ruchomych jadących w dół, ale w końcu atrakcje się skończyły. Laure była już gotowa wracać, inni się wahali, ale zdecydowaliśmy, że poczekamy jeszcze trochę. Jak przystało na popularną atrakcję turystyczną, za dojazd wraz z wejściem trochę sobie tam liczą (chyba razem z 70zł), więc nie chcieliśmy zupełnie zmarnować tej kasy.
Taki prosty przykład jak niewiele ludziom potrzeba do szczęścia, kiedy jest źle. Cień szansy potrafi zdziałać cuda, a kiedy wszystko jest dobrze, wiadomo jak jest.
Nie było sensu niczego zamawiać, bo po kilku minutach niebo rozsunęło się i objawił nam się Chrystus. Z otwartymi ramionami na nas czekał i powiedział, że miło, że wpadliśmy, a nasza cierpliwość zostanie nagrodzona możliwością zrobienia sobie zdjęcia w takiej samej pozie jak On, z Nim samym w tle. Tylko chyba wszystkim tak mówi, dlatego ludzie tak zgrabnie wznoszą ramiona, zupełnie jak Matka Boska w Pizie nakłania przybyłych do zrobienia sobie zdjęcia podpierającego/pchającego Krzywą Wieżę.
Jeśli chcesz zdjęcia z pomnikiem, łokcie muszą pójść w ruch. A z prawej chyba moje ulubione zdjęcie stamtąd, poświęcenie godne podziwu…a może nie.
Pomnik Chrystusa w Świebodzinie jest pół godziny od mojego domu, a jednak do Rio dotarłam wcześniej niż tam;). Z tego co dane było mi zobaczyć w Rio, Corcovado zaliczyłabym do tych mniejszych atrakcji, ale kolejny niezapomniany dzień z ekipą miałam za sobą.
Na środku ulicy otoczonej kamienicami i wyrastającymi skałami grał zespół, a dookoła niego tańczyli, śpiewali i bawili się ludzie. Stanęliśmy na schodach, mieliśmy niezły widok na całe to miejsce. Obserwowałam wszystko z dużym uśmiechem i ciężko było nie kołysać się rytm muzyki. Z każdym dniem Brazylia oczarowywała mnie coraz bardziej…