Menu
Podróże

Przygody w drodze do Corcovado – figura Chrystusa w Rio de Janeiro

Poniedziałek wydawał się być dobrym dniem na wybranie się na górę Corcovado. Weekendowe tłumy zmyły się do domu, więc spodziewaliśmy się, że los oszczędzi nam długich kolejek. Wpakowaliśmy się z Laure, Tiago i Hakanem w miejski autobus i przebiliśmy się przez różne dzielnice zbierając po drodzę inne jednostki zmierzające w tym samym kierunku.
Na miejscu, okazało się, że kolejka nie kursuje za często, więc jedyną opcją bez czekania godziny był wjazd na szczyt busem. Przy okazji jakimś cudem znalazł nas Alex, którego nie mogliśmy dobudzić wcześniej wysyłanymi wiadomościami. Teraz już cała fawelowa rodzina była w komplecie, więc niestraszne były nam żadne przeciwności, nawet otrzymana na dole informacja, że szczyt chowa się w chmurach i nic nie widać. W każdej chwili pogoda mogła się zmienić, więc nie było wyjścia, musieliśmy się przekonać.

 

Untitled
Kiedy wyszliśmy z hostelu Corcovado była w całości widoczna, taki dobry znak na początek.
Untitled
Poranek na Ipanemie.
Untitled
W Brazylii bilety autobusowe kupuje się u kasjera, a on przepuszcza przez bramkę.
Untitled
I tak to właśnie wyglądało, kiedy dotarliśmy pod sam pomnik Chrystusa.
Untitled
Cztery zdjęcia temu i kilkanaście kilometrów dalej widziałam tą samą figurę nieco wyraźniej…
Untitled
Szarość i wietrzność sugerowała, że powinnam trząść się z zimna. Czułam się jakbym była na Śnieżce i zaraz miał spaść śnieg.
Untitled
Zeszliśmy do kawiarni, żeby przeczekać tą znajomą, brytyjską (polską w sumie też, a Laure dodałaby jeszcze paryską) aurę.
Untitled
Wiało coraz mocniej, aż w końcu zdemontowano parasole i chyba pierwszy od przyjazdu do Rio odczuliśmy chłód i już nie śmialiśmy się z Tiago, że w taki upał ubrał długie spodnie.
Untitled
Widoczność zerowa, nic nie zapowiadało zmian, ale z tą czwórką i tak było wesoło. Namówiliśmy Tiago, żeby zadzwonił do Ricardo i zapytał jak wygląda niebo tam na dole.
– Serio? Jesteś pod Chrystusem i go nie widzisz? – nabijał się Ricardo. Z tego co mówił, tylko szczyt był za chmurami i reszta nieba nie wyglądała najgorzej.
Untitled
Spędziliśmy na górze jakieś 1.5h i powoli traciliśmy nadzieję. Na rozgrzewkę wbiegałam po schodach ruchomych jadących w dół, ale w końcu atrakcje się skończyły. Laure była już gotowa wracać, inni się wahali, ale zdecydowaliśmy, że poczekamy jeszcze trochę. Jak przystało na popularną atrakcję turystyczną, za dojazd wraz z wejściem trochę sobie tam liczą (chyba razem z 70zł), więc nie chcieliśmy zupełnie zmarnować tej kasy.
Untitled
Z mgły wyłoniła ściężka prowadząca do sklepu z pamiątkami i restauracji, więc była to jeszcze jedna szansa, żeby zawiesić oko na czymś, czego nie widzieliśmy wcześniej. A kiedy odkryliśmy restaurację, tłum siedzący na zewnątrz wydał z siebie odgłos entuzjazmu, bo oto niebo rozstąpiło się i w jednej chmurzanej dziurze można było dostrzec ocean, po czym zniknął po raz kolejny.
Untitled
Usiedliśmy w restauracji, ktoś już planował co by tu zamówić, kiedy znowu nastąpiło poruszenie. Gwałtowne zerwanie się na nogi, aparaty w dłoniach, uśmiechy na twarzach, nadzieja w oczach, żwawość w ruchach. Szarość zaczęły zastępować puzzle z Rio.
Taki prosty przykład jak niewiele ludziom potrzeba do szczęścia, kiedy jest źle. Cień szansy potrafi zdziałać cuda, a kiedy wszystko jest dobrze, wiadomo jak jest.
Untitled
Nie było sensu niczego zamawiać, bo po kilku minutach niebo rozsunęło się i objawił nam się Chrystus. Z otwartymi ramionami na nas czekał i powiedział, że miło, że wpadliśmy, a nasza cierpliwość zostanie nagrodzona możliwością zrobienia sobie zdjęcia w takiej samej pozie jak On, z Nim samym w tle. Tylko chyba wszystkim tak mówi, dlatego ludzie tak zgrabnie wznoszą ramiona, zupełnie jak Matka Boska w Pizie nakłania przybyłych do zrobienia sobie zdjęcia podpierającego/pchającego Krzywą Wieżę.
Untitled
I widok na Rio. Spodziewałam się czegoś więcej, ale światło robi swoje i w okolicach zachodu słońca musi być tu dużo ładniej.

Untitled

UntitledUntitledJeśli chcesz zdjęcia z pomnikiem, łokcie muszą pójść w ruch. A z prawej chyba moje ulubione zdjęcie stamtąd, poświęcenie godne podziwu…a może nie.
UntitledUntitledUntitledUntitledUntitled
Pomnik Chrystusa w Świebodzinie jest pół godziny od mojego domu, a jednak do Rio dotarłam wcześniej niż tam;). Z tego co dane było mi zobaczyć w Rio, Corcovado zaliczyłabym do tych mniejszych atrakcji, ale kolejny niezapomniany dzień z ekipą miałam za sobą.

Tamtego wieczoru Tiago i Ricardo zabrali nas na Samba Night na starym mieście. Dojazd na miejsce zajął nam trochę czasu, zdążyliśmy się zgubić, wylądować w nieciekawej okolicy, więc kiedy Tiago i Ricardo pytali o wskazówki, z Laure, Alexem i Hakanem żartowaliśmy między sobą “lepiej, żeby to było warte zachodu…”. I było, ach było! Ostatni fragment pokonaliśmy dwiema taksówkami, a, kiedy wysiedliśmy, uderzył nas gwar i zapach grillowanych szaszłyków.

Na środku ulicy otoczonej kamienicami i wyrastającymi skałami grał zespół, a dookoła niego tańczyli, śpiewali i bawili się ludzie. Stanęliśmy na schodach, mieliśmy niezły widok na całe to miejsce. Obserwowałam wszystko z dużym uśmiechem i ciężko było nie kołysać się rytm muzyki. Z każdym dniem Brazylia oczarowywała mnie coraz bardziej…