Kontynuując poprzedniego posta…
To był ten ostatni dzień. Ostatni z około siedmiuset, jakie dane mi było spędzić w kraju za oceanem.
Miał być jedyny w swoim rodzaju i wyjątkowy, ale deszczowa pogoda zadbała, żeby nie było aż tak dobrze;).
Decyzja co będę robić zapadła dość spontanicznie, nagła zmiana planów sprawiła, że pojechałam zobaczyć jedną z nieznanych mi wcześniej dzielnic Brooklynu, Red Hook.
Cechuje się industrialnym klimatem i widać, że ta okolica dopiero budzi się do życia. Stare fabryki, port, doki, wysokie płoty, cisza i spokój. W latach 90tych nie miała dobrej reputacji, przez niektórych była nawet nazywana “amerykańską stolicą kokainy”.
Dzisiaj da się już zauważyć wpływ artystów i miejsce powoli zmienia swój charakter. Póki co, bardzo pozytywnie, wciąż zachowując prawdziwy klimat. Kilka dobrych restauracji, niezelażnych kawiarenek i sklepów. Starbucks tam jeszcze nie dotarł. Alleluja. Niestety to tylko kwestia czasu. Za 10 lat powstaną tam już nowe apartamentowce, a rodzice będą kupować pieluszki w Duane Reade*.
Taka to kolei rzeczy w nieustannie zmieniającym się Nowym Jorku…
*podła sieciówka w której można kupić wszystko od jedzenia, przez pocztówki, gwoździe, aż po leki. Pod względem ilości sklepów prawie dorownuje Starbucks.