Menu
Podróże

Salwador w porze deszczowej i surfing w El Tunco

Pierwszą myślą o Salwadorze było wspomnienie mojej pierwszej szalonej wizyty w tym kraju cztery lata temu. Leciałam wtedy do Peru, a przesiadkę ułożyłam sobie tak, żeby spędzić w tym kraju jak najwięcej czasu. Udało mi się wyciągnąć z niej 7 godzin i miałam ambitny plan zobaczenia jak najwięcej. Przez Couchsurfing znalazła się osoba, która zechciała być moim przewodnikiem i w ten o to sposób zwiedziłam stolicę z dwójką panów w wieku mojego dziadka. Jakby atrakcje stolicy nie były wystarczające, udaliśmy się nawet nad ocean, w okolice, w których zatrzymałam się tym razem. Dzisiaj pewnie już nie podeszłabym tak ambitnie do przesiadki  w locie, dlatego za takie przygody warto się brać, kiedy jest się młodym i zdrowym.

Często miejsca do których podróżuje wiążą się z jakąś postacią. Ze znajomymi u których się zatrzymuję, napotkaną ciekawą osobowością czy nowo poznaną osobą. Z Salwadorem kojarzyć mi się będzie Sebastian z Niemiec. W drodze z Gwatemali do Salwadoru, na granicy ucięłam pogawędkę z chłopakiem, który z wyglądu przypominał mi Phelpsa. Tak jakoś wyszło, że od tamtego momentu aż do tej pory trzymamy się razem. Kiedy kilka dni temu nie czułam się najlepiej, opiekował się mną donosząc wodę, więc zaczęłam go nazywać starszym bratem. Nasza relacja w ogóle przypomina siostrzano-braterską. Jesteśmy dla siebie częściej wredni niż mili, ale w przypływie sympatii niemiecki kolega potrafi rzucić kilka przyjaznych słów.

El Tunco było trochę pechowe ze względu na pogodę. Kiedy przyjechaliśmy warunki surferskie zaczęły się pogarszać, więc na dobrą sprawę tylko pierwszego wieczoru dobrze mi się pływało. W kolejnych dniach zaczął padać deszcz w ilościach nie do zniesienia, aż czwartego dnia spakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy dalej na południe.
El Tunco było też miejscem przypadkowych spotkań ze znajomymi. Kiedy otworzono przede mną drzwi do jednego z pokoi hostelu, wewnątrz zastałam znajomych z Niemiec poznanych w Puerto Escondido. Kolejnego dnia spotkałam zaprzyjaźnioną parę z Nowej Zelandii, którzy mieszkali w moim hostelu w Meksyku i z którymi planowaliśmy się spotkać w Nicaragui. To zresztą oni powiedzieli mi o miejscu, które było moim następnym celem podróży. Udaliśmy się tam całą czwórką, a zdjęcia zobaczycie w kolejnym poście.

Untitled
Sebastian i miejsce w którym się zatrzymaliśmy. Untitled
Znowu miałam szczęście do noclegu i całkiem przypadkowo. Trafił mi się prywatny pokój z WiFi i dostępem do kuchni za 10$, kiedy wszyscy inni płacili tyle za kilkuosobowe pokoje w hostelach.Untitled
El Tunco to mała surferska wioska, ale nie do końca odopowiadała mi klimatem. Brakowało jej też dostępu do świeżych warzyw i owoców, bo jedyną tanią opcją jedzenia były papusas (nadziewane tortille podawane z kapustą), a ceny barach dorównywały czasem amerykańskim. Walutą Salwadoru jest USD, a to nie mogło sprzyjać niskim cenom.Untitled Untitled
Tuż przy plaży znajdowało się obleśne bajoro pełne śmieci, które można było znieść dopóki nie wsadziło się w nie stopy. Problem zrodził się po intensywnych opadach deszczu w jedną z nocy. Bajoro zamieniło się w rzękę, która znalazła ujście w oceanie, zamieniając przy okazji wodę w czekoladową…
Untitled
Po tamtej nocy plaża wyglądała jakby przeszedł przez nią huragan i na dobrą sprawę jedyną sensowną opcją wydawała się ewakuacja z El Tunco.Untitled Untitled Untitled