Menu
Podróże

San Christobal de las Casas – ostatnie większe miasto przed Gwatemalą

Zanim na dobre opuściłam Meksyk (zreszta na dwa dni przed upływem “wizy” – trzy miesiące wykorzystałam do maksimum) odwiedzilam San Christobal w stanie Chiapas.
Dużo zieleni, góry, drzewa iglaste, ludzie o urodzie Indian Maya noszący na co dzień tradycyjne stroje – różnice miedzy Oaxaca, zwłaszcza wybrzeżem były duże. Odzwyczajona od pochmurnych dni, szarości, zimna i deszczu w doła wpadłam już w pierwszy wieczór i zanim zasnęłam, przepłakałam godzinę, że muszę wracać do Anglii i że każdy dzień będzie tam wyglądał właśnie tak. Pora deszczowa na wybrzeżu nie była szczególnie odczuwalna, w Osa Mariposa nasz manager przyjmował zakłady na datę pierwszego deszczu. 50 pesos wpisowe, osoba która poda dokładna datę, zgarnia wszystko. Deszcz spadł jeszcze tego samego wieczoru, pierwszy raz po ponad pół roku.

Ludzie przyjeżdżający do San Christobal zapisują sie zazwyczaj na różne wycieczki po atrakcjach Chiapas, bo jest w tym stanie trochę do zobaczenia. Mało wycieczkowy ze mnie typ, więc skupiłam sie na tym, co mogę zwiedzić w najbliższej okolicy. Tym sposobem trafiłam do San Juan Chamula i byłam świadkiem chyba najdziwniejszego obrzędu jaki kiedykolwiek widziałam. Wyobraźcie sobie kościół, wewnątrz nie ma ławek, podłoga wysypana jest igłami z drzew iglastych, wzdłuż ścian stoją figury świętych, a przed nimi pali się masa zniczy i świeczek. Do świętych regularnia przychodzą rodziny i siadają przed wybranym, w zależności od sprawy jaką mają do załatwienia. Dzieci, matki, babki, prababki i ktoś z przedstawicieli męskiej części rodziny.
Zapalają kilkanaście-kilkadziesiąt świeczek, przednimi stawiają dwie 0.5l butelki Coca Coli, a pomiędzy butelkę alkoholu podobnego do tequilli. W gotowości czeka też jedna lub dwie żywe kury wsadzone w plastikowy worek z wycięciem na głowę.
Matka lub babka zaczyna odprawiać modły i mamrocze coś w języku maya aż świeczki prawie całkowicie się wytopią. Pod koniec pozbywa się kapsla z Coca Coli, otwiera tequille i każdy z rodziny bierze łyka, łącznie z dziećmi. Rozprostowaną kurą wymachują w powietrzu przed świeczkami, albo błogosławią kogoś z członków rodziny, a potem pakują manatki i idą.
Opis może nie robi wrażenia, ale zobaczenie tego na żywo jak najbardziej.

Untitled
Nie powiem, żebym rwała się do robienia zdjęć w San Christobal, ale coś udało się zebrać…UntitledUntitled
Moje pierwsze orzechy macadamia prosto ze skorupki.
Untitled
Kobiety w San Cristobal nosiły piękne tradycyjne stroje, ale na 10 pytanych osób, tylko te kobiety przystały na zdjęcie. Nie zgadza się to z ich wierzeniami, chociaż kilka osób było w stanie się zgodzić za pieniądze, ale wtedy od razu odechciewa się robić zdjęć.
Untitled
Główny plac miasta.UntitledUntitled Untitled
Sezon na mango trwa, chociaż odkąd opuściłam Oaxacę nigdzie nie widziałam żółtych mango, z którymi żadna inna odmiana nie może się równać.UntitledUntitled
Untitled
Untitled
Wspomniany we wstępie kościół w San Juan Chamula. Wewnątrz nie można było robić zdjęć, musicie przyjechać tutaj sami.UntitledUntitled
Spacerek po San Juan.UntitledUntitledUntitled
Doszłam na lokalny cmentarz.UntitledUntitledUntitled
– Nie przynoście na pogrzeb ciętych kwiatów, doniczkowe trzymają się dłużej – powiedziała żona zmarłego.Untitled
Dostawa Coca Coli we wsi i można iść modlić się o zdrowie syna.