Weekend spędziłam praktycznie w całości poza domem, w kilku różnych miejscach.
W sobotę byłam w opustoszałym Aromas, a później nad Pacyfikiem, w Santa Cruz, światowej stolicy surfingu.
Ocean był akurat wyjątkowo spokojny, więc surferzy nie mieli tam za wiele do roboty;).
Wszelkie wyjazdy z host-rodziną bardzo ograniczają mnie jeśli chodzi o zwiedzanie i robienie zdjęć, ale cóż mogę poradzić?
W zeszłym tygodniu założyłam bloga poświęconego zdjęciom jedzenia. Nie znaczy to, że tutaj nie będzie ich już w ogóle, ale tam będę dodawać dowolne ilości zdjęć. Miało to być konto na Flickr, ale wygrał blog, bo jest w 100% darmowy;).
Jedno z dzieci miało w sobotę mecz. Było to zaledwie 1,5h jazdy samochodem, a krajobraz zmienił się diametralnie. Zobaczyłam tą “wiejską” stronę USA. Pola, wąskie drogi, pustki na ulicach, gdzieniegdzie domy z dużymi terenami dookoła. No i poczułam się jak w Meksyku, bo w Aromas wszyscy mówili po hiszpańsku;).
Meksykański lodziarz u którego zaopatrzyłam się w Oreo na patyku;).
Boisko wyglądało tak jak wyglądają boiska w polskich wioskach.
Po meczu pojechaliśmy do Santa Cruz. Tą plażę wybrali chłopcy, oczywiście ze względu na wesołe miasteczko w którym później wylądowałam razem z nimi;P.
To co mnie bardzo zaskoczyło to foki śpiące na molo:). Pływają przy ludziach i żyją w tym miejscu z własnego wyboru.
Pierwszy raz w życiu poruszłam się między fokami w ich własnym środoowisku i miałam je na wyciągnięcie ręki. To dziwne, że obecność ludzi im nie przeszkadza.
Były przeurocze:).
Nie kąpałam się, moczyłam tylko nogi. Woda ma podobną temperaturę do naszego Bałtyku.
Na koniec dnia poszliśmy do restauracji.
Moja sałatka z krewetkami.
I spent Saturday in Santa Cruz, the surfing capital of the world. The Ocean was very quiet though;). This is my new blog about food.