Sierpień, miesiącem najdłuższego od czterech lat pobytu w domu. Gotowanie i jedzenie tego, co rośnie w ogrodzie. Słodkie, pachnące pomidory o niedoskonałych kształtach, pesto w nieskończonych ilościach, ogórki małosolne, cukinie, chrupiąca szałwia z przypalonym masłem, owoce w jogurcie greckim i dużo, dużo więcej…
Z sierpnia zapamiętam też tydzień spędzony z mamą na wsi, wspólne wycieczki rowerowe po okolicznych wioskach, smażenie młodej kukurydzy, posiłki na werandzie, opiekę nad małymi kaczkami, spacery z psem, wykopywanie ziemniaków, obcinanie lawendy na woreczki zapachowe do szafy, wspólne oglądanie z przed snem odcinków The Layover…
Z drugiej strony sierpień był też miesiącem życiowej rozkminy, rozczarowań, niewypalonych planów i przygniecionych marzeń.
Nie lubię września, nigdy nie przynosi nic dobrego, może poza jednym rokiem kilka lat wstecz.
Wszystko co złe w sierpniu, przeszło na ten miesiąc, a to, co dobre odchodzi i powróci dopiero za rok.