Menu
Podróże

Six months through my iPhone.

Wygląda na to, że równo za dwa miesiące będę opuszczać Nowy Jork, więc dzisiaj zobaczmy jak to było w pierwszej części roku według zdjęć z mojego iPhone’a. Niektóre z nich widzieliście na Twitterze, inne na Facebooku, a niektórych nigdy nie publikowałam.


Urocza kawiarenka gdzie chodziłam skorzystać z internetu, bo na początku nie miałam go w domu.

Pierwsze playdates z bliźniakami i spoglądanie na Manhattan z różnych perspektyw.

Zoo w Central Parku nie zrobiło na mnie wrażenia, ale widok lamy przypomniał mi Peru.

Pierwszy napotkany nowojorski szczur.

Tancerze w wagonie metra.

Wrześniowe i październikowe wieczory spędzane w pobliskim Bryant Park.

Pierwszy spacer w okolicach Brooklyn Brudge i lody z Brooklyn Ice cream Factory.

Kampania GAPa na cześć Uli.

Tajemniczy ogród w Midtown East.

Jeden z wieczorów, kiedy jeździłam na longboardzie wzdłuż rzeki Hudsona i zakończyłam trasę przy World Trade Center.

Był taki czas, że ciągle trafiałam w autobusach na Jurka.

Mojito na spotkaniu couchsurferów.

Czasami opuszczałam Manhattan w bagażniku, jadąc z host rodziną do ich domu w Connecticut.

Rockefeller Center.

Szok po przeczytaniu, że nasze mieszkanie na UES kosztowało ok 2mln dolarów.

Jesień w szortach, to było toooo…

Przywitanie października na dachu z Colą i kremem do opalania w ręku. Początek tygodniowych wakacji. Odurzające szczęście.

Dzienne zużycie papieru toaletowego przeciętnego Amerykanina, a tak naprawdę to resztki przebrania mumii z flash moba, w którym uczestniczyłam.

Bliźniaki chowające się w kartonach po dostawie zakupów spożywczych.

Wieczór z Kasią i Zosią, czytelniczkami bloga.

Wspólne gofry ze słynnej food truck Waffles & Dinges.

Przejażdka na karuzeli w Bryant Park.

Rozbawiła mnie mikrofalówka na stole w salonie, w jednym z odwiedzonych mieszkań.

Halloween.

W jeden weekend razem z Satomi z Kanady asystowałam pewnemu fotografowi w jego studiu.

Łyżwy z Soe w dzień otwarcia lodowiska w Bryant Park.

Koreańskie pancakes, które mogłyby być częstym gościem w mojej lodówce.

Niestandardowa rodzinka.

Ciepły listopadowy dzień nad East River.

Świątecznie przystrojona rodzina na 5th Ave.

Długa rozmowa Soe i Timem z Australii o poważnych problemach tego świata nad pastrami w Katz’s;).

W jeden z grudniowych weekendów, kiedy to Nowy Jork przebrał się za świętego Mikołaja.

Tapeta w dziecięcym pokoju, którą sama chciałabym mieć.

Banany w Nowym Orleanie.

Świąteczny koncert w katedrze w Nowym Orleanie.

Przeźroczysty barszcz na Greenpoincie, w wigilijne popołudnie.

Przyszedł drugi dzień świąt i spadł śnieg. Dużo śniegu. A później jeszcze więcej.

Sylwester z Jedynką, a nie, przy Times Square. Poszłam na krótko przed północą, a później zaliczyłam noworoczny spacer do domu.

Po mieście fruwały confetti, szłam 59ulicą i pomyślałam, że to dobry dzień, żeby zobaczyć Hotel Plaza wewnątrz. Kevin McCallister kupował akurat cukierki w automacie przy pomocy karty kredytowej swojego taty.

Spacer po Greenwich Village, gdzie ludzie zaczęli osiedlać się w iglo, żeby zaoszczędzić na czynszach.

Przemarznięta mama nad kanapką banh mi i herbatką z miodem. Zimowy Nowy Jork wcale nie był atrakcyjny do zwiedzania, więc z niego uciekłyśmy.

Dwa dni później żadna z nas nie pamiętała już o herbatce, bo na Karaibach ocierałyśmy pot z czoła.

Wiatr we włosach w bezokiennej taksówce Wysp Dziewiczych.

Z Walentynek pamiętam tylko do serce marshmallow w czekoladzie, urodzin też nie obchodziłam.