W poniedziałek wyruszyliśmy z domu wcześnie rano bo mieliśmy napięty plan dnia.
Zaczęliśmy od śniadania u babci Jeffa, co było dla mnie przezabawnym doświadczeniem.
Dziadkowie Jeffa mają silny południowy akcent, taki z jakim się jeszcze nie spotkałam, ale też zawsze chciałam. Nie miałam problemów ze zrozumieniem babci, ale dziadek mówił tak niewyraźnie, że w połączeniu z silnym akcentem rozumiałam może 20% z tego co mówił i modliłam się, żeby nie kierował do mnie pytań, bo nie wiedziałam nawet kiedy były zadawane;D.
Dom dziadków Jeffa.
Babcia, Jeff i jego mała kuzynka.
Chocolate chip pancakes. Czekolada szybko się rozpuściła i rozsmarowałam ją jak nutellę;>. Niby tylko dwa naleśniki, ale to śniadanie było tak sycące, że czułam się jak wieloryb aż do pory obiadowej…
Spodobała mi się łazienka w babci domu, była taka vintage:).
Babcia była bardzo sympatyczna, dziadka się mimo wszystko trochę bałam;D.
Szlak tylko momentami był ciężki.
Atlanta, ok 25km od Stone Mountain.
Na szczycie, 513 m.n.p.m.
Po zejściu z góry poszliśmy zobaczyć płaskorzeźbę, z której słynie to miejsce.
Płaskorzeźba na granitowej kopule, przedstawia postaci prezydenta Jeffersona Davisa, oraz generałów Roberta E. Lee i Thomasa Jacksona.
Poniedziałek był Dniem Martina Luthera Kinga, hucznie obchodzonym w Georgii, bo MLK urodził się w Atlancie. Tutaj parada na jego cześć w miasteczku Stone Mountain.