Menu
Food

Surferskie śniadanie na Filipinach

– Hej Mike, obudź się, idziemy surfować! – Już przed ósmą przecisnęłam głowę przez szparę w drzwiach chatki Mike’a, tak jak się umówliśmy noc wcześniej. Mike zerwał się ze swojej twardej bambusowej kanapy i trzy minuty później szliśmy już na plażę. Było cicho i spokojnie, aż za bardzo, bo morze przypominało jezioro. Postanowiliśmy, że najpierw zjemy śniadanie i poczekamy, aż fale się rozkręcą. Szliśmy poboczem głównej drogi wioski, rozmawialiśmy o lokalnym jedzeniu, a kiedy usłyszałam, że bar, do którego idziemy jest bardzo lubiany przez miejscowych i zwykle zamykany około południa, bo szybko kończy im się jedzenie, wiedziałam, że wyjdę stamtąd zadowolona.

Pewnie zauważyliście, że kuchnia filipińska nie należy do najpopularniejszych w Azji. Większość zainteresowanych jedzeniem ludzi potrafi wymienić jedną potrawę chińską, japońską, tajską czy wietnamską, ale przykład filipińskiego dania? Pewnie nie widzieliście na oczy filipińskiej restauracji. Ja, poza jedną w Nowym Jorku, nie kojarzę żadnej.
Dania tej kuchni są dość proste, nie używa się raczej skomplikowanych składników i przypraw, których nazwy nie można zapamiętać, a tym bardziej znaleźć później w sklepie. Oczywiście podstawą jest ryż, podawany do zdecydowanej większości dań.
Adobo jest najpopularniejszą metodą gotowania, najczęściej kurczaka, ale także wieprzowiny i owoców morza. Opiera się na marynacie z octu, sosu sojowego i czosnku. Zresztą w ogóle zauważyłam, że Filipińczycy lubią używać ocet do wielu dań czy nawet ryżu, często dodając do niego świeże chili. Bardzo mi to smakowało i pewnie wykorzystam pomysł we własnej kuchni.
A zamiast opisywać więcej dań, najlepiej jeśli zobaczycie ja na zdjęciach i w kolejnych postach.


Madrid Eatery, to prosta chata, w której nie zauważyłam nawet drzwi, ze zwykłymi plastikowymi stołami i krzesłami. Jak dla mnie super, biło z niej autentycznością.

Większość lokali, zwłaszcza w porze śniadaniowej wystawia na półmiskach całe menu. Ich zawartość to przede wszystkim mięso, czasem ryby, w różnej postaci, w każdym razie niekoniecznie to, co zazwyczaj jadam z rana… Później było jeszcze lepiej, bo pani zaczęła nakładać na talerzyk świńską krew.  – “Świńska krew o 8 rano?? No nie wiem, nie wiem…” Wybrzydzanie nie wchodziło jednak w grę i nastawiłam się pozytywnie na spróbowanie wszystkiego, co miało znaleźć się przede mną na stole.

Mike wybrał to, co według niego było najlepsze. Po lewej fasola w sosie, z pomidorami i gorzką zieleniną, której wcześniej nie znałam. Dalej wieprzowa krew, która nie była znowu taka zła i smakowała trochę jak jogurt naturalny – niezła w połączeniu z ryżem. W prawym górnym rogu smażona wieprzowina, ale nie ociekała tłuszczem i też była smaczna. Obok miseczka z filipińskim rosołem.

Chociaż w domu nie jadam tak ciężkich śniadań, muszę powiedzieć, że było dobre, a poza tym idealnie nadaje się na śniadanie dla surferów, bo dostarcza dużo energii.

Surfowaliśmy do pory obiadowej, Mike dał mi dużo wskazówek i miałam szczęście, że mogłam skorzystać z jego pomocy jako kolegi, a nie instruktora, za którego musiałabym płacić. Popołudniu zajęłam się edycją zdjęć i ucięłam sobie drzemkę. Popołudniu pojechaliśmy do miasta załatwić parę spraw. Kiedy o zachodzie słońca wyszłam na plażę, odbywało się tam akurat wesele.

Po lewej widać teren mojego hotelu, a z prawej sok ze świeżego kokosa, przywieziony z miejskiego targu. Później go klasycznie rozpłupaliśmy i zjedliśmy miąższ.

Oliver i więcej zdjęć z hotelu, w którym się zatrzymałam.

Pokoje.

Wieczorem znowu miałam szczęście. Drugi raz z rzędu załapałam się na specjalną kolację. Tym razem właścicielka hotelu wyprawiała imprezę dla swojego syna z okazji ukończenia liceum i zaprosiła hotelowych gości. A daniem głównym nie było byle co, bo lechon, pieczeń wieprzowa, w której przyrządzaniu Filipińczycy są podobno znakomici. Najlepsze podobno serwuje się na południu kraju, w Cebu. Mi zapadł w pamięć odcinek “No Reservations” z Filipin, który oglądałam w NYC. Anthony Bourdain uznał wtedy zjedzoną pieczeń, za najlepszą wieprzowinę jakiej próbował.
Pamiętam, że po tamtym programie poczułam silną chęć odwiedzenia tego kraju;).

Kolacja była podana w formie bufetu, przy plaży.

Poza pieczenią (do której podany był sos na bazie krwi, znowu) było kilka innych dań, m.in. sałatka ze świeżych warzyw, ziemniaczana, vermicelli z warzywami i kurczakiem, ryba.

Na deser ciasto czekoladowe i rolada. A później wzięliśmy z Mike’iem koc, butelke ginu i poszliśmy na plażę pogadać i pogapić się w gwiazdy.