Menu
Food

The best night in Peru.


Dzień wcześniej zrobiliśmy zakupy i drugi dzień zaczęliśmy od śniadania w parku nad Oceanem.

Pieczywo, pomidory i talerz z wędliną, kabanosami, serem żółtym, kozim i oliwkami.


Koło południa opuściliśmy hostel. Na trawce na rondzie odpoczywali robotnicy.

Mijaliśmy wysokie kaktusy rosnące w centrum.

Pan z wózkiem ze słodkimi bułkami.

Lodziarzy też jest dużo. Było tak gorąco, że sami skusiliśmy się na loda.


A to nasz cel, Huaca Pucllana. Centrum rozrywki mieszkańców Limy w latach 200-700n.e.

Nasz przewodnik był śmieszny, nie zapomnę jego zabawnie wypowiadanego “picture time! Any pictures? Pictures, please!”.


Jedno z trzech zdjęć, które mam z Limy :P.

Tak wyglądało to z dachu piramidy. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu było ich w Limie więcej, ale zostały zniszczone.

Dla mnie atrakcją był ten bezsierstny pies. Jego skóra jest twarda, szortka i z pewnością nie jest to piesek do którego możnaby się tulić godzinami. Moja host mama powiedziała mi, że te psy są bardzo drogie.

Jego naturalny irokez wymiatał;).

A tu jeszcze jedna psinka.

Kokaina. Początkowo porastała tereny Andów w Peru i to indianie peruwiańscy pierwszy zauważyli oddziaływanie liści koki.

Alpaki.

Tą lamę bardzo polubił Tim, bo wystawały jej dolne zęby, a on sam od kilku dni powtarzał podobną minę. Po kilku dniach spotkaliśmy jest psa z podobnymi zębami, ale uciekł zanim udało mi się zrobić mu zdjęcie;).

Ogródek dla turystów.

Popołudniu wykąpaliśmy się w Oceanie. To zabawne, ale po 7 miesiącach mieszkania w Kalifornii, nad Oceanem, po raz pierwszy w Pacyfiku wykąpałam się właśnie Peru;). Plaża była kamienista a fale tak silne, że nie mogłam wejść do wody, bo fale przewracały mnie na brzegu. W końcu jakoś weszłam i w wodzie było już znacznie przyjemniej;).

Wieczorem spotkaliśmy się z couchsurferką i jej koleżanką, która zabrała nas do innej dzielnicy na podobno najlepsze Pisco Sour w Limie.

Bar mi się podobał, od razu poczułam w nim klimat Ameryki Południowej.


Poza alkoholem serwowali też jedzenie, co oczywiście spodobało mi się.

Barman przygotowujący dla nas drinki, na etapie wbijania białka.

Pisco Sour to peruwiańska brandy (Pisco), sok z limonki, syrop w postaci cukru rozpuszczonego w wodzie i białko, które objawia się tylko i wyłącznie pianką na wierzchu. Brązowa posypka to cynamon. Drink jest bardzo dobry, ma głównie smak limonki. Jest słodki i orzeźwiający, ma się go ochotę wybić szybko, ale z takim samym tempem uderza do głowy, bo jest mocny;).

Dziewczyny zamówiły też butelkę wina.

W trakcie konwersacji zastanawialiśmy się co do jedzenia zamówić.


Eschabeche de Pescado, danie rybne, z marynowaną cebulą, w smaku trochę podobne do ryby po grecku. Bardzo dobre.

A Cau- Cau może już niektórych wystraszyć, bo były to ziemniaki z krowim żołądkiem. Dobre, choć nie mogę powiedzieć, żeby krowi żołądek mnie zachwycił. Najlepsze z tego dania były ziemniaki i sos.


W końcu opuściliśmy to miejsce. Pojechaliśmy na trochę do innego baru, ale po 22 wróciliśmy do hostelu.

A tam trwał wieczór Piscou Sour. W każdy czwartek o 21, właściciel hostelu przygotowuje dla gości tradycyjne drinki. Myśleliśmy, że się nie załapiemy, ale zobaczyliśmy grupkę osób siedziącą na zewnątrz pijącą a to Pisco Sour, a to Pisco Coke (czyli brandy z Colą). Sarah i Matt z Australii, dziewczyna ze Szkocji, kolejna z Australii, chłopak z Holandii (nie ma go akurat na zdj) i Pedro, właściciel.

Siedzieliśmy, gadaliśmy, aż w końcu ktoś rzucił hasło, żeby wybrać się do dzielnicy Barranco, do podobno świetnego baru. Wszyscy byli za, więc po 23 wsiedliśmy do dwóch taksówek i pojechaliśmy. Zaliczyliśmy kilka barów gdzie zaserwowali nam darmowe Pisco Sour, aż w końcu trafiliśmy do miejsca docelowego.
To był jeden z najlepszych barów w jakim kiedykolwiek byłam. Nie spodziewałam się po Limie takiego miejsca, czułam się raczej jak w San Francisco. Ludzie, atmosfera, muzyka i cała reszta…Sergento Pimienta sprawił, że tej nocy pociekły mi łzy szczęścia…
Bar opuściliśmy po 3 i Pedro zabrał nas na peruwiańskie jedzenie.
Kiedy wróciliśmy do hostelu powoli zaczynało robić się jasno.
I tak zakończyła się moja najfajniejsza noc w Peru…