Napisałam niedawno na blogowym Facebooku o dniu, który zapamiętam na długo. Mówiłam właśnie o tym, który opisuję od trzech postów. Rozpoczął się wyjątkową jazdą autobusem, odwiedziłam fantastyczny targ, surfowałam o zachodzie słońca, a nawet po zmroku, bo było tak ciepło, że nie chciało mi się wychodzić z wody. Byłam w doskonałym nastroju, a przed sobą miałam jeszcze wizję pysznej kolacji w towarzystwie przyjaznych Filipińczyków.
Wieczór rozpoczęliśmy od piwa w barze na plaży.
Ja, Oliver, jego siostra, Mike i jeszcze jeden surfer usiedliśmy na ławce przy piasku i gadaliśmy o wszystkim w oczekiwaniu na kolację.
Później przeszliśmy kawałek plażą, aż dotarliśmy do celu. Tuńczyk został właśnie wrzucony na grilla.
Impreza odbywała się przed domem na plaży jednego z przyjaciół Mike’a, Joe. W Kaliforni dom w takim miejscu byłby wart ponad milion dolarów, a tutaj na plaży stała prosta chata, którą zbudowała grupa przyjaciół.
Pozostałości po sałatce z grillowanymi kalmarami, z pomidorami i kolendrą.
Czułam się jakby był środek wakacji.
Dorośli jedli i pili, a obok w piasku bawiły się dzieci.
Podczas kolacji miałam więcej czasu, żeby pogadać z Oliverem i Mike’iem, który m.in opowiedział mi interesującą historię swoich tatuaży.
Wyczekiwana kolacja!
Po raz piewszy jadłam tak świeżego tuńczyka z grilla, kalmary były równie pyszne, do tego całe to otoczenie, atmosfera, szum fal i cóż mogłam powiedzieć? Otwarcie przyznałam, że brak mi słów, a moje oczy i uśmiech wyrażały chyba wszystko.
Sos do maczania ryby z sosu sojowego, octu, pomidorów i cebuli.
Później zaczęły się opowieści o tym jak Joe walczył na wojnie w Kambodży i że do dzisiaj ma problemy psychiczne z tym związane. Jak milknie na dłużej to znaczy, że musi wziąć leki. Wszyscy byli tak przekonujący, że szybko łyknęliśmy z Oliverem i jego siostrą tą historię, a na drugi dzień okazało się, że to był tylko żart, chociaż ja do końca nazywałam go “Joe, the soldier” ;).
Ten kotek był podłym, agresywnym kotkiem, który atakował inne kotki i wołaliśmy na niego “the a**hole cat”.
Deborah poszła spać, później pożegnał się z nami również Oliver, a ja zostałam z resztą i nasłuchałam się jeszcze trochę zabawnych historii z życia lokalnej grupy surferów.
Ciepło, bliskość morza, dobre jedzenie i towarzystwo to chyba najlepsze połączenie z możliwych;).