Deszczowa aura w przeddzień mojego wyjazdu z Nowego Jorku.
Stojąc na dachu lubiłam wychylać się przez barierki i czasami nawet przez kilkanaście minut obserwowałam z lotu ptaka życie na 2nd Avenue. Samochody wydawały się zabawkami, a ludzie postaciami z The Sims, które z pomocą kliknięcia myszki mogłabym podnieść i postawić w innym, dowolnym miejscu.
Słuchałam odgłosów syren, klaksonów, potężnych ciężarówek trzęsących ziemią, obserwowałam ludzi siedzących na zewnątrz restauracji i brawurową jazdę taksówkarzy.
Wypatrywałam odległych niebieskich świateł ekspresowych autobusów nadjeżdżających z Bronxu.
Potrafiłam nawet zgłodnieć, kiedy 23ego piętra dosięgał zapach wypiekanego chleba z piekarni na 78th St. Wodziłam wzrokiem za samolotami przecinającymi niebo nad Manhattanem, podziwiałam najpiękniejsze zachody słońca, a nocą na marne wypatrywałam gwiazd, które zawsze bledły oślepiane światłami nieskończonej liczby wieżowców.
Brakuje mi tej wielokrotnie przeklinanej Drugiej Alei i dachu, na którym tyle razy wyznawałam miłość Miastu…