To już ostatni post z Waszyngtonu.
Miasto jest całkiem fajne i pewnie wrócę tam jeszcze, żeby zrobić to, czego nie udało mi się tym razem.
Centrum DC nie mogę chyba porównać do żadnego amerykańskiego miasta, które widziałam do tej pory. Ma w sobie coś europejskiego, brak w nim wysokich wieżowców, ale odległości przypominają, że to jednak USA. Przez dużą ilość budynków rządowych, pomników, muzeów nie zabrakło u mnie wrażenia sterylności i nudy, ale klimatyczne zakątki też można tam znaleźć.
Wiosną odbywa się w mieście Festiwal Kwitnących Wiśni, na które spóźniłam się kilka tygodni. Wiśnie już przekwitły, ale niektóre drzewa jeszcze nie.
Zachciało mi się wejść na drzewo.
Jak byłam mała to uwielbiałam chodzić po drzewach. Zresztą do dzisiaj lubię, tylko już tego za bardzo nie praktykuję;).
Na jakiś czas rozstałam się z Kasią, bo musiała wrócić na chwilę do domu. Pojechałam zobaczyć Biały Dom, tutaj od strony ogrodu, która najczęściej pokazywana jest w mediach.
A to Biały Dom od strony wejścia, skąd widać go znacznie lepiej.
Wygląda na to, że pierwsze okno od prawej na pierwszym piętrze, to musi być kuchnia, bo widziałam tam krzątającego się kucharza w charakterystycznej czapce;). Gabinety Obamy znajduje się podobno w lewym skrzydle.
Strajkujący przed bramą.
Później pojechałam do najbardziej lubianej przez Kasię dzielnicy- Georgetown i mi chyba też podobało się tam chyba najbardziej. Niestety nie mogłam spędzić w niej dużo czasu, mam nadzieję, że wrócę następnym razem.
Jadąc w kolejne miejsce przejeżdżałam przez osiedle domów w Georgetown. Były piękne, ten czerwony skojarzył mi się np. ze Skandynawią.
Adres tego miejsca zapisałam sobie w telefonie jeszcze przed wyjazdem do Stanów. Wszystko przez to, że oglądałam kiedyś odcinek “No Reservations” z Waszyngtonu i wiedziałam, że będę musiała odwiedzić to miejsce.
Ben’s Chili Bowl jest restauracją znajdującą się w dzielnicy Shaw, serwującą fast food od 1958 roku. Przeszła wiele w historii swojego istnienia, gościła też takich gości jak Martin Luther King Jr, Nat King Cole, Elle Fitzgerald czy Bill Cosby.
Kiedy w 1968 zamordowany został M.L.K. Jr., Waszyngton sparaliżowały zamieszki. Rozruchy obejmowały głównie rejony zamieszkiwane przez Afroamerykanów, w tym okolice restauracji. Przez trzy dni większość miejsc w stolicy była zamknięta, ale Ben’s pozostał otwarty po godzinie policyjnej dla aktywistów, strażaków i ludzi próbujących zaprowadzić w mieście porządek. Po zakończeniu zamieszek, Shaw była w opłakanym stanie i restauracja musiała zostać zamknięta. Powróciła po przerwie. W latach 1975-85, dzielnica pełna była narkomanów, a Ben’s ograniczyło liczbę pracowników do jednego. Kolejną napotkaną trudnością była budowa metra w okolicy na początku lat 90tych. Wszystkie okoliczne interesy upadły, a w Ben’s Chili Bowl żywili się robotnicy. Z roku na rok, restauracja radziła sobie coraz lepiej, a dzisiaj jest “zabytkiem” DC i przynosi wysokie dochody.
Daniem popisowym jest tam Chili half-smoke. To hot dog z wieprzowo-wołową parówką, bułką, musztardą, cebulą i domowym ostrym sosem chili. Niestety niczego tam nie spróbowałam. Kolejka była za długa, spieszyłam się na autobus do NY i umierałam z pragnienia, a nie głodu. To jest jeden z powodów dla których muszę wrócić do tego miasta;).
Na sam koniec zatrzymałyśmy się na mrożony jogurt, a później musiałam już wracać do NY.