Menu
Food / Życie

Warszawa i odwiedzone miejsca

Ups! Nie wiem kiedy to się stało, ale minęły prawie dwa lata od mojej ostatniej wizyty w Warszawie.
Dobrze mi ten wyjazd zrobił, umocnił energię, którą gromadziłam przez ostatnie miesiące w podróży. Przyda się na najbliższe tygodnie. Nie zdarza mi się mieszkać tam gdzie, miałabym bliskich znajomych, więc kiedy przyjeżdżam do Warszawy mogę zachłysnąć się tym, co ma się zazwyczaj na co dzień – możliwością spotkania się z kimś, z kim autentycznie chce się gadać i do kogo nawet chciałoby się pojechać w listopadowy wieczór. Może gdybym miała tą możliwość częściej, byłoby mi na co dzień trochę weselej?

Z poprzednich wizyt przywoziłam zdjęcia, tym razem pojechałam z popsutym aparatem i nadzieją na naprawienie go, po tym jak przestał działać na początku podróży po Am. Płd. Z naprawą wszystko poszło znakomicie – szybciej, taniej, a zgnieciony obiektyw “naprawił” się wręcz sam. Po tym, jak nie mogłam zdjąć z niego wciśniętego dekielka, byłam pewna, że nie działa autofocus. W serwie okazało się, że przeżył wgniecenie i jedną naprawę miałam z głowy. Co było problemem w aparacie? Poluzowały się w nim trzy śrubki trzymające płytę główną aparatu, na tyle poważnie, żeby przestał działać, ale mimo wszystko mogło być gorzej.
To moja druga naprawa sprzętu foto w Warszawie w tym samym miejscu, więc jeżeli macie jakieś problemy z aparatem, z czystym sumieniem mogę polecić serwis foto przy Alejach Jerozolimskich 113/115.

Processed with VSCO with hb1 preset

Dni w stolicy nie mogły obejść się bez uprawiania gastroturystyki, choć nie byłam zmotywowana, żeby przejeść jak najwięcej. Nie da się jednak ukryć, że od poprzedniego razu niejedna knajpa się otworzyła i może niejedna zamknęła, ale wciąż przybywa tych dobrych!
Weekendowe poranki zaczynały się przy stole Bzu z plackami twarogowymi z truskawkami, a potem z jej pysznym chlebem z dużą ilością masła. Jeździliśmy w trzy osoby na dwóch rowerach i nie mieliśmy potrzeby przejeżdżać na drugą stronę rzeki, bo tyle było do roboty na wschodzie. Odwiedziliśmy Slow Weekend w Soho Factory, spacerowaliśmy po Saskiej Kępie oglądając rzeczy na garażowych wyprzedażach, a przechadzki kończyliśmy lodami. Zamieniłam kilka słów z podziwianymi przeze mnie od dawna – Bartem i Silvią Pogodą, a godzinę później uścisnęłam Martę Dymek. Zajrzeliśmy do domu Lachertów w ramach Festiwalu Otwarte Mieszkania, oglądaliśmy mecz POL-RUM w barze “Alpejskim” pod Biedronką. Zaliczyliśmy urodzinowy piknik, gdzie wymieniłam się życiowymi sytuacjami z Aretą. Później były spotkania z kolejnymi znajomymi, poznanie nowego małego człowieka i długie poranne rozmowy z kumpelą przez które wyruszałam do miasta w porze obiadowej. No i jeszcze na koniec pobiegałam po Warszawie z Mosakiem, z którym znowu się nie nagadałam.
Było krótko, ale całkiem intensywnie i nie miałabym nic przeciwko, żeby wrócić jeszcze tego lata! Nie mam cudownych wskazówek co do jedzenia, ale pomyślałam, że zbiorę tu wszystkie odwiedzone miejsca i podzielę się wrażeniami, a nuż coś kogoś zainteresuje.

 

creamy shio vegan ramen shop

Vegan Ramen Shop – mój pierwszy raz z wegańskim ramenem i nie dziwie się, czemu lokal zgarnia takie dobre opinie. Z trzech dostępnych, Creamy Shio to mój faworyt, a tuż za nim jest Spicy Miso. Brakowało nam trochę większej ilości składników pływających w zupie, ale i tak wróciłabym tutaj, zwłaszcza w jakiś szary jesienny lub zimowy dzień!

Melody – wystarczy rzucić okiem na lody w bąbel-gofrze, żeby zorientować się, że to wesołe połączenie musi pochodzić z Azji. Najbardziej interesuje mnie w nim gofr, dalej owoce, a lody spadają na trzeci plan, może dlatego, że ich smak zaliczyłabym do przeciętnych. Bubble waffle ice cream czeka pewnie przyszłość podobna do bubble tea, ale nie miałabym nic przeciwko, żeby zostały na trochę dłużej.

SucréMelody bardziej dla bąbel- gofra, a dla samych lodów Sucre.

ahi poke bowl raj w niebie

 

Raj w Niebie – Nie spodziewałam, że kiedykolwiek zjem w Warszawie poke bowl, choć z drugiej strony obserwując prędkość podchwytywania kulinarnych trendów przez największe polskie miasta, nie powinnam się dziwić. Przepadam za poke bowl, dlatego też byłam ciekawa jak poradził sobie z nim Raj w Niebie. Zanim zdążyłam złożyć zamówienie, byłam już pod wrażeniem wnętrza. Za to ahi poke bowl z tuńczykiem ucieszyło mnie jak nic innego co jadłam podczas tej wizyty. Jako że to Warszawa, a nie miasto z łatwym dostępem do oceanu, opcje rybne ograniczają się do dwóch. Jest też kurczak i tofu, ale jeżeli już przychodzicie tu na poke, polecam jednak zamówić ahi. Dla dobra środowiska mam nadzieję, że temat poke pozostanie mocno niszowy, ale fajnie, że pierwsza polska restauracja, która podjęła się tematu poradziła sobie z nim.

 

MOD – Wpadłam tu tylko na donuta hibiskusowego (chociaż marzyła mi się matcha), ale Bzu polecała mi to miejsce na ramen, który lokal serwuje w porze lunchu. Wieczorne menu to już w ogóle inna historia, podobają mi się kombinacje dalekiego wschodu i kuchni europejskiej i z chęcią wróciłabym tu na pełny posiłek!

Piekarnia Aromat – z braku drożdżówek w Lukullusie trafiłam do Aromatu. Wyszłam stamtąd z chlebem, croissantami, eklerem pistacjowym i bostockiem z malinami. Duński chleb (nie wiem jak reszta) nie różnił się od tego, który kupuję w piekarni koło domu za połowę ceny, ale ze słodkimi wypiekami (zwłaszcza eklerem i bostockiem) było już całkiem nieźle!

nocny market warszawa

Nocny Market – Lokalizację na wydarzenie jest świetna i to uważam za jego najmocniejszą stronę. Nie miałam za dużo szczęścia do jedzenia, bo wpadliśmy tu w jeden z trzech weekendów, kiedy Nocny Market wspierał gastronomicznie serię koncertów H&M, co podobno wpłynęło na to, kto wystawił się z jedzeniem. Zjedliśmy tu dobrą kanapkę z szarpaną wieprzowiną z Fest i frytki z batatów. Langosz jest dobry prawie zawsze i wszędzie, ale już Koreanka zasmuciła kanapką z bulgogi, która w smaku przypominała chińszczyznę gotowaną przez moją mamę w latach 90tych. Tacos serwowane w “hard shell”, to nie tacos, a  ilość pulled pork wśród sprzedawców trochę przyprawia o ziewy. No i ceny, podobnie jak przy takich wydarzeniach na zachodzie, nie są już na miarę idei ulicznego jedzenia, bo tak naprawdę taniej można zjeść w restauracji. Biorą się one jednak m.in. z cen za stoisko i ogólnie mnie nie dziwią, bo wszędzie jest pod tym względem podobnie.
W ogóle nie chcę nadmiernie krytykować tego miejsca, bo cieszę się, że jest i wierzę, że można tu zjeść kilka napawdę dobrych rzeczy! Z tego co wiem lepiej też przychodzić krótko po otwarciu, żeby nie stać w długich kolejkach i móc zjeść na siedząco. Jest tu trochę wegańskich i wegetariańskich opcji, więc każdy znajdzie coś dla siebie.

Cukiernia Irenaprzyszliśmy tutaj tylko na pączka, bo Irena podobno co roku wygrywa rankingi na najlepsze pączunie. Co jest ich najmocniejszą stroną? Pyszne nadzienie z powideł śliwkowych!

Hala Koszyki – krytyka i emocje po otwarciu Hali Koszyki już dawno opadły i w sumie do dzisiaj nie wiem czemu aż tak bardzo jej się dostało. Niektórzy chcieli tu hali targowej i wcale im się nie dziwię, bo zdaje się, że wokolicy niełatwo zrobić porządne zakupy spożywcze. Tyle, że ciężko było oczekiwać, że odnowiony budynek zostanie przeznaczony na taki cel. Nie jesteśmy przecież w kraju, który aż tak bardzo myślałby o potrzebach przeciętnego człowieka.
W nowych Koszykach nic nie jadłam i słyszałam, że podobno nie można liczyć tu na kulinarne uniesienia – ale jakoś nie mam nic przeciwko, żeby najlepsze knajpy zlokalizowane były gdzie indziej. Jest tu ładnie, zachowane zostały stare elementy starej hali, a samo miejsce nie różni się za bardzo od tego, co do niedawna zachwycało albo nadal zachwyca nas w innych krajach. W Chelsea Market w NYC pytalibyśmy siebie “czy tak nie może być w Polsce?”, w Koszykach narzekamy, że hipsterstwo.

 

Pełną Parą – Bardzo przyzwoite pierożki dim sum, o których może napisałabym więcej, gdyby nie to, że musiałam połknąć je w 10minut, a następnie biec na pociąg powrotny!

 

 

 

Gdzie nie doszłam?
Miałam wybrać się z Bzu i Marcinem na pizzę do Ciao a Tutti, która podobno wymiata, ale była akurat zamknięta.
Kilka osób wysyłało mnie do Ósmej Kolonii, ale nie udało się, pominęłam wizytę we francuskim bistro Krem, znowu nie byłam w Bibendzie, a po powrocie przypomniało mi się, że chciałam pójść sprawdzić Pacyfik. No i przecież nie jest tak, że więcej miejsc by się nie znalazło…

raj w niebie warszawa