Dzisiaj akurat mija miesiąc od zrobienia tych zdjęć, miesiąc od Wigilii, a mam wrażenie jakby minęło już z pół roku. Trzy ostatnie noce w Melbourne spędziłam w hostelu w centrum, który znajdował się też ulicę od Queen Victoria Market. To jedna z głównych atrakcji Melbourne, a przy okazji zwykły targ, na którym miejscowi robią zakupy. Wybrałam się tam w ostatni możliwy dzień, zanim targ miał zostać zamknięty na czas świąt. Nie miałam żadnych planów na Wigilię, więc postanowiłam, że przynajmniej zrobię sobie dobrą kolację, a Queen Victoria Market był akurat idealnym miejscem na spożywcze zakupy.
Super jest to, że Australia na dobrą sprawę wcale nie musi importować warzyw i owoców, bo w różnych częściach kraju wszystko rośnie.
W Australii banany w supermarketach wyglądają bardziej prawdziwie, bo na końcówkach zawsze są jakieś resztki z drzew.
Market podzielony jest na kilka części, warzywa i owoce, później część z mięsem i rybami oraz delikatesy.
Jedzenie na Queen Victoria Market nie tylko było dużo lepszej jakości niż to, co dostępne w supermarketach, ale też jak przystało na targ- znacznie tańsze.
Widząc tę kostkę masła wyobraziłam sobie jak byłoby wziąć ją pod pachę i zanieść do domu… Przypomniał mi się piękny tekst o maśle autorstwa mojej drogiej Bzu.
Moja kolacja wigilijna składała się ostatecznie z małż, krewetek, ośmiornic, oliwek, sałaty i dobrego pieczywa. A hitem wieczoru było warstwowe pesto, czyli spód z mascarpone, na to pesto zielona i trzecią warstwą było pomidorowe, pyyycha!
A po Wigilii walnęłam się na leżaku. Opalałam się, słuchałam muzyki i nie mogłam uwierzyć, że jest Boże Narodzenie, a nie środek wakacji.