Zaczęłyśmy od Wat Arun, znajdującej się na zachodnim brzegu rzeki. Nie jest popularna wśród turystów tak jak kilka innych, więc nie było mowy o tłumach ludzi.
Patrząc na te wszystkie świątynie wydaje się, jakby stały tam od conajmniej kilku wieków. W rzeczywistości nie są wcale takie stare, np. Wat Arun zbudowana została w XIX wieku. Nawet te zupełnie nowe niewiele różnią się wyglądem od starszych.
Palenie kadzideł przed świątynią.
Trzeba przyznać, że przy pierwszej wizycie wnętrze robi wrażenie, ale każde kolejne wygląda już bardzo podobnie. Mówi się nawet, że jeśli widziałeś jedną świątynię buddyjską, to widziałeś wszystkie;).
Później weszłyśmy na prang Wat Arun.
Wejście wyżej było jeszcze bardziej strome.
Po drugiej stronie rzeki było widać dach pałacu królewskiego.
Ulaaa i jedno z jej niewielu zdjęć z podróży;).
Spódnica była pożyczoną od Gosi chustką, którą musiałam zakryć sobie nogi przed wejściem na teren świątyni.
Po zwiedzeniu Wat Arun przepłynęłyśmy na drugą stronę rzeki…ale o tym już w kolejnym poście.