Dzisiaj bez wstępu i dłuższego tekstu. Niech przemówią zdjęcia, jakie zrobiłam na wybrzeżu Oregonu, między Waldport a Brookings, ostatnim miasteczkiem przed stanem Kalifornia.



Wyobrażacie sobie poranki z takim światłem wpadającym przez okna waszego domu?
Speechless.
Kręta droga wzdłuż wybrzeża, aż w którymś momencie po zobaczeniu znaku zjechaliśmy w kierunku plaży, a po chwili wyłonił się Cape Creek Bridge, z przebijającymi przez most promieniami słońca. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. To była dla mnie jedna z najpiękniejszych scenerii, jakich kiedykolwiek doświadczyłam.
Plaża obok mostu.
Honeyman Memorial State Park słynie przede wszystkim z wydm i jezior ulokowanych blisko oceanu, popularnych głównie wśród biwakujących rodzin. Dzieciaki szaleją tutaj zjeżdżąc z wydm na deskach, jabłuszkach albo czymkolwiek co wpadnie im w ręce.
Zimne powietrze znad oceanu sprawia, że nie do końca jest to świetna lokalizacja do plażowania.
Przylądek Arago i rezerwat przyrody.
Simpson Reef na przylądku Arago jest jednym z niewielu miejsc na wybrzeżu, skąd obserwować można tysiące fok i lwów morski. Z daleka, ale hałas jaki robią zwierzęta roznosi się na kilometry. Przy okazji spełniło się tutaj moje marzenie o zobaczeniu wieloryba. Bez nikogo dookoła obserwowaliśmy w oddali wyłaniającego się od czasu do czasu humbaka. Napotkane później strażniczki parku powiedziały nam co to był za wieloryb i że mieliśmy szczęście, bo poza sezonem migracji nie widuje się ich często.
Wiem, że zupełnie tego widać na zdjęciu, ale wszystkie skały pokryte były niezliczoną ilością fok, lwów morskich i ptaków. W mgliste dni nie widać tutaj nic, można co najwyżej zwierzęta usłyszeć.
W okolicach zachodu słońca dotarliśmy do Bandon. To całkiem urokliwe portowe miasteczko, dobre na krótki spacer i zjedzenie owoców morza. Niestety zasypia wcześnie, ok godz. 19 zdecydowana większość sklepów i restauracji była już zamknięta, więc po spacerze ruszyliśmy w dalszą drogę, powoli z myślą znalezienia kolejnego miejsca do spania.
Wszystkie kolejne miasteczka były mikroskopijne i noc spędziliśmy w końcu na parkingu przed motelem w Port Orford. Wraz z pierwszymi promieniami słońca ocean zaczęła przysłaniać mgła.
Dzień wcześniej mieliśmy szczęście z doskonałą, słoneczną pogodą, ale mgle udało się odegrać. Nadając niektórym miejscom mrocznego klimatu, jednak w większości przypadków zasłaniając ocean do tego stopnia, że zupełnie nie było go widać. W tych stronach nigdy nie wiadomo z pogodą, można przejechać wybrzeżem nie widząc niczego, dlatego choćby jeden słoneczny dzień to już powód do radości!