Miniona niedziela uświadomiła mi, że zakochałam się w tym mieście. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, potrzebowałam trzech tygodni na to wyznanie. Już zaczynałam myśleć, że może nigdy do tego nie dojdzie, ale jednak..
Moje pierwsze wizyty w San Franscisco nie dostarczyły mi tyle wrażeń, ile dała mi ta ostatnia. Zobaczyłam więcej piękna niż mogłam sobie wyobrazić, odwiedziłam miejsca do których będę wracać jeszcze nie raz i wiem, że za każdym razem będą zachwycać mnie tak samo.
Relację z niedzieli postanowiłam podzielić na dwie części, bo byłaby za długa;).
Z Sheeną skontaktowałam się przez coucsurfing. Mieszka pod San Fran, studiuje w Mieście i była na tyle miła, że zechciała spotkać się ze mną i pokazać mi miejsca, których jeszcze nie znałam.
Był upalny dzień, przed nami niezła górka, wiec zboczyłyśmy na chwilę z trasy…
…żeby zjeść lody w bardzo popularnej lodziarni w SF.
A jak jest popularna, to sami popatrzcie;). Kolejka kończyła się za rogiem.
Mają tam ciekawe smaki i europejskie rozmiary;). Zjadłyśmy lody o smaku miodu i lawendy oraz pieczonego banana. Pyszne!
Dolores Park. Tu urządza się pikniki z przyjaciółmi i…
…podziwia boską panoramę miasta!
W drodze na Mission Street.
Mission District to hiszpańska dzielnica, z która będą mi się kojarzyły m.in opuszczone kina, jakich tam wiele.
Napój o smaku tamaryndu.
Poszłyśmy na meksykańskie jedzenie. Zamówiłam Sopes.
Do zamówionego dania w meksykańskiej restauracji dostaje się zazwyczaj nachos i sosy gratis.
Jedna z ulic na której znajduje się wiele second handów i vintage store’ów. W tym sklepie można sprzedawać też swoje ciuchy.
Kupiłam tam okulary.
Sheena uwielbia słoneczniki. Zatrzymałyśmy się przy kwiaciarni, bo chciała zrobić kilka zdjęć swoim analogowym aparatem.
Castro street, znana jako “wioska gejów”;).