Host mama odbiera mnie z umówionego miejsca. Wysiada z samochodu, wpadamy sobie w ramiona, a zaraz potem otwieram tylne drzwi i witam się z Kylie. Ta sama twarz, ten sam uśmiech, tylko prawie 4 lata starsza. Kiedy ostatni raz widziałam jej brata Macklina, był niemowlakiem. Teraz jest wesołym trzylatkiem.
Jedziemy do domu. Jest ciemno i myślę, że może to i nawet lepiej, bo gdybym zobaczyła tę trasę za dnia, pewnie bym się wzruszyła. Mój ulubiony fragment drogi nad oceanem został zamknięty, a dla bezpieczeństwa wybudowano tunel. Przejeżdżając nim dzieci za każdym razem próbują wstrzymać oddech na długość jego trwania.
Ostatnie metry krętej drogi zanim wjedziemy na stromy podjazd posiadłości. Przez ucholone okna wpada charakterystyczny i dobrze znany mi zapach drzew. Nie wiem dokładnie których, ale kilka dni wcześniej jadąc ze znajomymi Laure za miasto zdałam sobie sprawę, że tak właśnie pachnie północna Kalifornia.
Parkujemy, słyszę szczekanie gromady psów. Moja host mama nadal prowadzi hotel dla psów, więc w tej kwestii nic się nie zmieniło, zawsze jest ich w domu co najmniej kilka, a częściej kilkanaście. Wysiadamy z samochodu, Macklin wskazuje na niebo pełne gwiazd. Przypomina mi się, jak czasem wracałam nocą do domu i przez kilka minut stałam przed samochodem z głową zwróconą w górę.
Liczę, że zaraz zobaczę Libby i Marley’a, starą kundelkę i czarnego labradora, ale miały po kilkanaście lat, kiedy stąd wyjeżdżałam i nie doczekały mojego powrotu.
W końcu rozsuwam domowe drzwi, wchodzę do środka i uderza mnie kolejny znajomy zapach. Gdyby ktoś zawiązał mi oczy i postawił na środku pokoju, to od razu rozpoznałabym gdzie jestem. Zauważam małe zmiany, nowa szafka, przedmiot w rogu, obrazki na ścianie. W spiżarni nie ma już mojego ulubionego, oldschoolowego masła orzechowego- Macklin ma alergię na orzechy i teraz wszyscy jedzą słonecznikowe. To jednak wciąż ten sam dom i wiem gdzie sięgnąć po szklankę, kiedy chce mi się pić.
Host mama prowadzi mnie na górę do pokoju Kylie, gdzie będę spać tym razem. Już idąc po schodach z trudem powstrzymuję łzy, a potem zapala światło w pokoju, widzę na ścianie artykuł z lokalnej gazety, w którym razem z Kylie znalazłam się na okładce i już nie wytrzymuję, zaczynam płakać. Wchodzę do mojego byłego pokoju, który teraz należy do aktualnej au pair i wzruszam się jeszcze bardziej. Ostrzegałam host mamę jeszcze przez telefon, żeby spodziewała się takich reakcji z mojej strony.
Niedługo potem host tata przyjeżdża z pracy przywitać się, siedzimy w pokoju Kylie i rozmawiamy. Nie mogą nadziwić się ilością moich podróży, opowiadają co nowego u rodziny. Ucieszyłam się na wieść, że Kylie jest mańkutem, lewą ręką przybijamy sobie piątki.
Strasznie się cieszę, że znowu tu jestem. Czuję, że wróciłam do domu, nawet jeśli nie jest on mój i jeżeli jest kilka miejsc na świecie w których czuję się podobnie.
Kylie przyszła do mnie z rana i przeczytałyśmy razem Małą Syrenkę, a potem zmieniła ubranie na kolorystycznie dopasowane do mojego.
Co roku odbywają się tutaj zawody surferskie, na które zjeżdżają się profesjonalni surferzy z całego świata. W tym roku spóźniłam się o kilka tygodni, żeby je zobaczyć.
Patrzyłam na to wszystko i tradycyjnie nie mogłam się nadziwić, że mieszkałam w tak pięknym miejscu.
Więcej zdjęć z Moss Beach w kolejnych postach.