Wróciłam w czwartek z Nowego Jorku, kilka dni odpoczynku i ruszam dalej. Chciałabym jeszcze wcisnąć zdanie o szybkim przepakowaniu, ale niestety. Air Berlin zgubiło mój bagaż i do dzisiaj nie nie wiem gdzie jest, kiedy dotrze, czy w ogóle się odnajdzie, a jeśli tak, to czy z całą jego cenną zawartością. Wkurzona jestem strasznie, spędza mi to sen z powiek, komplikuje życie na wiele sposobów, ale przy tylu lotach ile odbywam kiedyś musiało mnie to spotkać…
Jaki kierunek tym razem? Maroko! Jutro lecę do Rzymu, a w czwartek do Fez. Tym razem nie sama, a z dwoma kolegami. Miała być nas piątka, ale dwie osoby musiały zrezygnować z podróży. Wyjazd wziął się stąd, że znalazłam tanie bilety do Maroka (ok 200zł) łączące cztery loty. Podzieliłam się informacją z Wojtkiem, on ze swoimi przyjaciółmi i otrzymałam zadanie zarezerwowanie ich dla całej piątki. Było to mocno skomplikowane i trochę nad tym posiedziałam, ale udało się, a ekipa była tak miła, że stwierdziła, że zrzucą się w czwórkę na mój bilet:).
Wracamy 14 grudnia. A co się wydarzy do tego czasu? Zobaczymy!
Na pierwsze zdjęcia zapraszam na mój Instagram, a na blogu jeszcze kilka postów z ostatniej podróży. Będę je dodawać w miarę możliwości z drogi.
W zaginionym bagażu miałam obiektyw 50tkę i ładowarkę do baterii, także o planowanym kręceniu filmików raczej nie ma mowy, a zdjęć zrobię tyle, na ile wystarczy mi jedna załadowana bateria. Analog też z pewnością pójdzie w ruch.