Menu
Podróże

Zdjęcia z safari w Namibii i ostatni dzień na miejscu

Wiecie jak to jest, oglądacie programy przyrodnicze, macie świadomość, że gdzieś daleko żyrafę czy słonia można spotkać w innych okolicznościach niż przy wizycie w zoo, albo że kraj może być ogromną pustynią. Tylko jakoś nie budzi się w Was ogromna potrzeba doświadczenia tego na własne oczy. Egzotyka Ameryki Pd. czy Azji pociąga bardziej, bo i słyszy się o nich więcej.
Afryka, najbardziej ze wszystkich kontynentów (pomijając te zamrożone) postrzegana jest chyba jako mało zróżnicowany teren. Ile atrakcji moglibyście wymienić, gdybyście zostali zapytani o to, co warto zobaczyć w Afryce? Obstawiam, że niewiele.
I tym bardziej cieszę się, że celem tej podróży była Namibia. Otworzyła mi oczy i zainteresowała resztą kontynentu. Czy gdyby nie ten wyjazd, to czy myślałabym nad wybraniem się w przyszłości do Botswany, Zimbabwe albo Afryki Wschodniej? Pewnie nie. Przyznaję, że RPA znajdowała się na mojej liście krajów, które chciałabym odwiedzić, ale z południowej części Czarnego Lądu, to chyba wszystko. Wynika to z niewiedzy na temat innych państw. Chociaż większość afrykańskich krajów jest trudnym kierunkiem podróży, bo bilety lotnicze są drogie, na miejscu też nie jest tanio, to jednak cieszę się z tego, że obudziła się we mnie szczera chęć poznania reszty tego kontynentu.

Ta podróż była rzecz jasna wyjazdem turystycznym. Wszystko było podane na tacy, prowadzono mnie za rączkę od początku do końca, każdy dzień miałam rozplanowany od rana do wieczora. W ciągu tych kilku dni cieżko było tak naprawdę wsiąknąć w tamtejszą rzeczywistość. Z drugiej strony, przy tej niewielkiej liczbie mieszkańców, kilku miastach na krzyż, raczej nie rozkoszujesz się kuchnią ulicy i nie prześpisz na kanapie Couchsurfera, podróżowanie tam wygląda trochę inaczej. Może to niewiele, ale cieszę się, że udało mi się dłużej porozmawiać z barmanem z naszego hotelu i wyciągnąć trochę informacji na temat przeciętnej codzienności tam na miejscu, tego co mu się nie podoba w jego kraju, co by zmienił i o czym marzy.
Sama Namibia może zaskoczyć każdego odwiedzającego porządkiem i zorganizowaniem. To pozostałości po Niemcach, których turysta raczej nie spodziewa się zobaczyć w tak egzotycznym kraju. Chociaż oficjalnym językiem Namibii jest angielski, większość ludzie rozmawia po afrykanersku (który brzmi jak holenderski), często też znają niemiecki. Ponadto jest wiele innych języków, którymi posługują się Namibijczycy w zależności od korzeni i tego, z jakiej części kraju pochodzą.

Chociaż wyjazd różnił się od tych, które zazwyczaj odbywam, doceniłam inne elementy i też bawiłam się świetnie. Nie będę tu narzekać na to, że nie mogłam chodzić własną drogą, mam jeszcze przed sobą mnóstwo wyjazdów, gdzie nikt nie będzie mi kazał wstawać o 6:30 ;).

Dzięki Skodzie, poznałam ludzi, których normalnie nie miałabym okazji poznać. No bo niby jak inaczej znalazłabym się w gronie dziennikarzy motoryzacyjnych? Może nie widać było tego po relacji, ale mieli oni bardzo duży wpływ na to, jak przebiegł cały wyjazd. W końcu spędzaliśmy razem całe dni. Dziennie przemierzaliśmy kilkaset kilometrów, a moim niezniszczalnym partnerem w Skodzie Yeti był Romek z magazynu Auto Moto Sport. Przegadaliśmy długie godziny, od poważnych tematów, po kompletne pierdoły. Na środku pustyni puszczaliśmy na full i śpiewaliśmy ten komiczny kawałek, który teraz już zawsze będzie kojarzył mi się z Namibią;).

Inną osobą, która w dotychczasowej relacji nie odegrała żadnej roli, poza pojawieniem się na zdjęciach, był Frick, nasz namibijski przewodnik, właściciel firmy, którą Skoda wynajęła do opieki nad nami. Tego mega pozytywnego faceta polubiłam od pierwszych chwil. Z łatwością dało się wyczuć, że dużo podróżował (na właśną rękę + w przeszłości pracował dla ONZ), ma wiedzę praktycznie na każdy temat i duże poczucie humoru. Był typem osoby, z którą mogłabym się zakumplować niezależnie czy dzieliłoby nas 10 czy 30 lat różnicy.
Za każdym razem bardzo miło rozmawiało mi się również z Anitą, redaktor prowadzącą Travelera. Tutaj dochodziła jeszcze świadomość, że jest to osoba, która ma duży wpływ na to, jak wygląda jeden z moich ulubionych magazynów. Tematy przewijały się różne, ale wiele z nich mimo wszystko kręciło się wokół podróży. Byłam ciekawa tego, jak do swoich wyjazdów podchodzi Anita, jak wygląda jej praca, opowiadałam o swoich przygodach.
Gdybym chciała napisać o Rafale, dziennikarzu z Playboya, to cały post musiałby zostać objęty cenzurą. Nie wiem jak można pamiętać tyle dowcipów, jednocześnie takich, z których żaden nie nadawałby się do publikacji;). Dobrze, że mieliśmy go w grupie, bo bez Rafała nie byłoby tak kolorowo.
Mogłabym tu wspomnieć jeszcze o kilku osobach, ale jak zacznę, to będę musiała przedstawić każdego po kolei, zakończę więc nadzieją na spotkanie tych osób w przyszłości.
Na sam koniec dziękuję Skodzie, która była sprawcą tej świetnie zorganizowanej wycieczki i Magdzie oraz Maćkowi z kalicinscy.com, bez których nigdy bym się na tym wyjeździe nie znalazła.

Nasz hotel znajdował się w rezerwacie Okonjati, gdzie żyje mnóstwo zwierząt w tym m.in. 18 nosorożców, 22 słonie, wiele gatunków antylop, setki gatunków ptaków. Popołudniu pojechaliśmy na safari.

Krótko po tym, jak wyruszyliśmy, pojawiła się żyrafa z 5-dniową młodą żyrfką.

Kawałek dalej zobaczyliśmy kolejną.

Strusie.

Antylopy południowoafrykańskie.

Stado zebr.

 Przez cały pobyt w Namibii najczęściej natrafialiśmy na antylopy południowoafrykańskie i guźce. Tuż przed przed maską samochodu przebiegł nam też raz pokaźny oryks.

Nie wiem czy to przez Pumbę z Króla Lwa, ale do guźców czuję chyba największą sympatię. Ciężko było zrobić im zdjęcie z bliska (na fotce wyżej też słabo widoczny), zawsze zmykały, ale ich zadki z ogonkami podniesionymi jak antenki były przeurocze:).

Antylopa gnu.

Zwróćcie uwagę na młodego, nurkującego po mleko matki.

To chyba też był gatunek antylop, ale nie przypominam sobie ich nazwy.

Przerwa na piwo o zachodzie słońca.

W drodze powrotnej spotkaliśmy trzy żyrafy, które znajdowały się naprawdę blisko nas. Szkoda, że nie udało się zobaczyć słonia lub nosorożca żyjącego na wolności, ale to jest dobry powód, żeby wrócić do Afryki.

Świetna hotelowa miejscówka z ogniskiem na środku.

Udało się załatwić oglądanie meczu Polska- Grecja, więc po powrocie z safari usiedliśmy przed telewizorem.

Nie mogłam zdecydować się na drinka i Frick polecił mi Amarulę, przepyszny likier w smaku podobny do Baileys, pochodzący z RPA. Swoją nazwę zawdzięcza maruli, drzwu, którego owoce wykorzystuje się do produkcji likieru. Dobra wiadomość jest taka, że alkohol można dostać na większych europejskich lotniskach, a ktoś z Was podpowiedział mi, że znaleźć można ją również w Polsce. Tym bardziej polecam spróbować!

Kolacja po raz kolejny była pyszna. Do wyboru było kilka rodzajów afrykańskich mięs i warzywa w różnej postaci.


Po kolacji pojechaliśmy zobaczyć karmienie lwów, które z różnych względów nie żyją na wolności, ale mają na terenie rezerwatu swój wybieg.

Widok kilku mniejszych i większych lwów pożerających udziec żyrafy robił wrażenie, zwłaszcza odgłosy wydawane przez koty w trakcie uczty. Widoczna była też dominacja największego lwa, któremu nikt nie mógł podskoczyć. Po kilkunastu minutach całe mięsno zniknęło, pozostały tylko kości i ogon.

Po powrocie usiedliśmy przy ognisku z mocniejszą wersją wcześniejszego likieru- AMF, czyli Amarula For Men, z dodatkiej brandy. Równie dobre, ale już dość mocne;).
Dowiedziałam się wtedy od Fricka, że w 2006 Angelina Jolie i Brad Pitt zatrudnili go jako przewodnika, kiedy udali się do Afryki, żeby Angelina urodziła ich pierwsze wspólne dziecko z dala od miedialnej gorączki. Frick spędził z nimi dużo czasu i opowiadał, że Brad to zupełnie wyluzowany facet z którym gadał o takich samych rzeczach jak z nami. Dało się też podobno zauważyć, że Angelina jest tą “silną ręką” w ich związku;). Frick miał ponadto okazję poznać George’a Clooney’a, który przyleciał w odwiedziny do swoich przyjaciół. Natomiast córka Angeliny i Brada, Shiloh, przyszła na świat w szpitalu w miasteczku Swakopmund, skąd dodawałam zdjęcia dwa posty wcześniej.

Przed wyjazdem następnego ranka zrobiłam na terenie hotelu kilka zdjęć

Przed sobą mieliśmy kilkugodzinną drogę do Winduk.

Kilka zdjęć z kamerki Go Pro na koniec.

Żegnając się z Frickiem jakoś nie mogłam powstrzymać łez. Później czekał nas już tylko lot do Johannesburga->Frankfurtu->Warszawy. W samolocie wypiliśmy jeszcze kilka drinków AFM, a mi tradycyjnie wcale nie chciało się wracać do domu…:).