Czasem jest tak, że na te naprawdę dobre wyjazdy chce się najmniej jechać. Tak było z Traveler Adventure Team. Wszystko wskazywało na to, że będzie super, a jednak rozleniwiłam się po wcześniejszych podróżach i komplikacjach, które wyniknęły po Islandii. I dopiero w dzień wyjazdu znowu zaświeciły mi się oczy. Mijałam pociągiem Telfs-Pfaffenhofen, Ötztal inne śmieszne tyrolskie miejscowości, a sama zmierzałam do Ischgl. Trochę mi zajęło nabranie pewności w wypowiadaniu tej nazwy odkąd usłyszałam o niej po raz pierwszy.
Ischgl to jeden z najpopularniejszych kurortów narciarskich w Europie i jeden z największych na świecie. Sama miejscowość, choć niewielka, to raj dla wielbicieli Apres Ski, imprezowania w zimowym stylu. Benjamin powiedział mi, że są ludzie, którzy jeżdżą do Ischgl dla imprez, narty to drugorzędna sprawa. Wjeżdżają na stok, zjeżdżają 3 razy i zasiadają w schronisku. W dół zjeżdżają za to ratrakiem, długo po zamknięciu wyciągów, a party przedłużają w którymś z lokalnych barów.
Do Ischgl dotarłam w środku dnia, w drodze do hotelu odniosłam wrażenie, że jest to spokojna i całkiem czarująca miejscowość. Kiedy trzy godziny później wyszłam na spacer, ulice były już pełne imprezujących narciarzy i snowboardzistów. Większość nie zdążyła jeszcze wrócić po zjadach do hotelu. Zresztą po co, ze szczytu można zjechać do ścisłego centrum miasteczka, a metr dalej znajduje się bar.
Na trzeźwo, przy pierwszy starciu z Ischgl w piątkową lub sobotnią noc można się do tego miejsca trochę zrazić, ale będąc na wyjeździe zimowym z grupą znajomych, Ischgl może się okazać tym, czego ci trzeba. A nawet jeżeli nie jesteś wielkim imprezowiczem, ale zamierzasz od rana do wieczora spędzać czas na stoku, Ischgl nie zawiedzie. Po prostu nie nastawiaj się na klimat tradycyjnego austriackiego miasteczka i skup się na tym, co wysoko nad miasteczkiem.
Jak to zwykle bywa w przypadku podróży, za jej klimat odpowiadają przede wszystkim ludzie, a ekipa Traveler Adventure Team była naprawdę udana. W nasz superskład wchodziła piątka dziennikarzy z NG Travelera, Michał Gostkiewicz z Gazeta.pl, Jacek Bonecki – fotograf, Ula Łapanowska z Austria.Info, zwycięzcy konkursu Ania i Łukasz oraz trójka blogerów: Marcin z Live a Life, Ola z Duże Podróże i ja.
Dawno nie miałam takiego ubawu jak w ciągu tamtego tygodnia. Ból brzucha z nadmiaru śmiechu przydarza mi się wyjątkowo rzadko, w 2015 przypadł na Ischgl.
Poniżej pierwsza część fotorelacji. Tym razem nie tylko mojego autorstwa, ale za to wszystkie które wrzucam z tego wyjazdu robiłam aparatem Olympus, jako że marka była jednym ze sponsorów wyjazdu. Poza nią również LG, Jeep, Varta i Victorinox, a nad wszystkim czuwało Biuro Promocji Austrii – Austria.info.
Ominął mnie sam początek podróży. Zamiast 13h z Warszawy, na miejsce dojechałam w kilka godzin z Salzburga.
Miałam obawy co do pierwszego dnia, bo zaplanowaną mieliśmy jazdę na biegówkach. Nigdy wcześniej nie próbowałam, ale wiedziałam, że ten sport wiąże się z niezłym wysiłkiem i spodziewałam się zakwasów na cały tydzień. Instruktor na szczęście nie dał nam totalnie w kość. Zrobiliśmy kilka rund po płaskim terenie, trochę z górki i pod górkę. Momentami było ciężko, ale nie zapowiadało się na zakwasy. Biegówki spodobały mi się bardzo! Do tego przypomniałam sobie jak fajnie jest uczyć się nowej dyscypliny sportu… Jeżeli będziemy kiedyś mieszkać z Benjaminem bliżej gór, to bardzo możliwe, że skompletuję sprzęt do nart biegowych. Chyba nie ma zimowego sportu, który lepiej nadawałby się do pracy nad kondycją. Po biegówkach czekał nas lunch w postaci fondue w schronisku. Zaliczyliśmy też krótką wizytę w serowarni, gdzie produkowany jest lokalny Almkäse. Ma intensywny zapach, przypomina trochę Raclette i dobrze sprawdza się w serowym fondue. Wszystkie powyższe zdjęcia – Jacek Bonecki
Drugiego dnia wypożyczyliśmy już narty zjazdowe/deski i gondolą Silvrettabahn wjechaliśmy na Idalp, 2320m. Tutaj zaczyna się główny teren narciarski Silvretta Arena.Tego dnia jeździł z nami CEO regionu Ischgl, Andreas Steibl. Najpierw rozgrzaliśmy się na najmniejszym stoku, a potem pojechaliśmy na stronę szwajcarską.
Czasem udaje się w życiu zjeść poniedziałkowy lunch w takich okolicznościach…
Panierowany Almkäse na sałacie.
We wtorek wróciliśmy do Galtür, gdzie dwa dni wcześniej uczyliśmy się jazdy na biegówkach. Ilość tras jest tu nieporównywalnie mniejsza, ale przyjeżdża tu też dużo mniej osób, więc dobre warunki na stokach można mieć głównie dla siebie.
Ja, Ola z Duże Podróże i Mosak z Live a Life. Czekam na filmik wyjazdowy Mosaka, a póki co na blogu Oli możecie znaleźć posta z konkretami na temat Ischgl.
Ciąg dalszy nastąpi, a póki co podrzucam na koniec posta dronowy film z wyjazdu, nakręcony i zmontowany przez Łukasza (Luke Skyvideo) jednego ze zwycięzców konkursu. Ujęcia Alp robią duże wrażenie, a ja załapałam się na kilka fragmentów z jazdy.