Dni spędzone w Melbourne były jakby przerwą w całej tej podróży. Miałam dość dużo czasu na zwiedzanie miasta, nie musiałam się spieszyć, znalazłam czas na nadrobienie zaległości na blogu, a nawet trochę się rozleniwiłam i momentami zmuszałam do robienia zdjęć, bo zwyczajnie mi się nie chciało. Przed przyjazdem liczyłam, że zatrzymam się na czas pobytu w Melbourne u jakiegoś Couchsurfera, ale nie udało mi się nikogo znaleźć, ani nawet spotkać z kimś, kogo bardzo chcialam poznać. Ze wszystkich miejsc, które odwiedziłam w tej podróży, akurat w Melbourne brakowało mi momentami towarzystwa. Nie miałam tam przygód jak wcześniej w Nowej Zelandii czy później na Tasmanii, więc chyba nie opowiem Wam żadnej interesującej historii.
Żałuję też, że nie mogłam na dobrą sprawę poznać Melbourne od strony kulinarnej. Odwiedziłam Queen Victoria Market, wybrałam się raz na kolacje do malezyjskiej restauracji i chociaż jedzenie było świetne, to nie powiem, żeby zaspokoiło mój apetyt. Przypominałam sobie zeszłoroczną podróż po Azji Pd.Wsch., kiedy wliczone w cenę pokoju śniadanie w hostelu było tylko nudną alternatywą do tego co czekało na mnie na ulicy i z przyjemnością je pomijałam. Tutaj było na odwrót. Liczenie każdego grosza wiązało się z tym, że na śniadanie w hostelu starałam się najeść na pół dnia. Tosty PB&J, micha płatków z mlekiem, a na zewnątrz czekało tyle dobrego…Złamane serce i żołądek, no ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Wrażenia z Melbourne mimo wszystko mam bardzo pozytywne, a dzisiaj dodaje zdjęcia z Brunswick Street, kolejnej klimatycznej okolicy miasta.
Written by
Ula
Further Reading...
Pacific Beach in San Diego.
May 27, 2010
Previous Post