W wakacje 2006 pojechałam do Londynu na dwutygodniowy kurs językowy (z EF). Miałam 18lat i był to ostatni wyjazd w moim życiu przed którym czułam niechęć. Wieczór wcześniej nawet płakałam i bałam się tej samodzielnej przygody.
Zdjęcia zrobione moją pierwszą cyfrówką i czasy w których fotografia niekoniecznie należała do moich zainteresowań. Zanim porównacie też moją obecną ‘salcesonowość’ do urody, która już pewnie nie powróci, muszę wyjaśnić, że był to okres, kiedy byłam najszczuplejsza w swoim życiu. Rok wcześniej dobijałam do 60kg, ale w końcu miałam dość bycia odwiecznym grubasem i postanowiłam zmniejszyć swoje porcje jedzenia o 1/3;). Osiągnęłam cel, zeszłam poniżej 50kg. W Londynie akurat ważyłam 47kg, bo funt kosztował wtedy prawie 6zł i wszystko było tak drogie, że chodziłam po sklepach spożywczych i tylko najadałam się widokiem jedzenia;). Uwielbiałam jeść, ale nie było mowy o jadaniu w restauracjach, ze wspomnianego wyżej powodu.
Wtedy też oczywiście byłam inną osobą, jeśli chodzi o podejście do podróży i mimo że bardziej lubiłam zwiedzanie na własną rękę niż z wycieczką, to nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z tego prawdziwego sensu i znaczenia podróżowania.
W tym domu mieszkałam, niedaleko Greenwich, przy Shooters Hill Rd. Dojazd do szkoły, która znajdowała się w samym centrum, zajmował mi chyba z półtora godziny. Musiałam brać autobus, przesiąść się na pociąg, a później jeszcze metro z Charing Cross do Oxford Street. Tygodniowy nieograniczony bilet kosztował mnie wtedy 300zł, co zabolało budżet już na samym początku.
Pokój dzieliłam z dziewczyną z Kolumbii.
Z Teresą jesteśmy w kontakcie na Faceboku.
Kuchnia, gdzie rano jadłam śniadanie, a wieczorem Sharon gotowała kolację. Nie była dobrą kucharką, jedzenie było słabe i chyba też starała się na nim oszczędzać, bo nawet płatki śniadaniowe należały do tych najtańszych.
A to Sharon, moja host mama. Mieszkała sama, dużo paliła (nie wśród studentów), kaszlała, była na emeryturze i dorabiała sobie oferując miejsca dla uczniów EF. Lubiłam ją, a ona mnie. Heh, pamiętam jakie wrażenie zrobiło na mnie, kiedy powiedziała, że zimą leci do Las Vegas. Wydawało mi się to tak odległe i nie wyobrażałam sobie, jak bym mogła kiedyś tam trafić, a tu proszę, wizytę w LV mam już za sobą;).
Trafalgar Square.
W szkole, moja klasa. Ricardo był z Hiszpanii, Marie z Francji, Emanuel z Hiszpanii i ta ostatnia dziewczyna z Rosji. Zajęcia mieliśmy chyb pięć razy w tygodniu, od rana do popołudnia, z przerwą na lunch.
Naszą nauczycielką była Tracy z Nowej Zelandii, blondynka z lewej. Na samym początku piszę się test, który decyduje o poziomie grupy, do której się trafi. Ja byłam chyba w średnio-zaawansowanych. Zajecia polegały na przerabianiu każdego rodzaju materiału, tak jak to jest na kursach językowych. Trochę pisania, mówienia, czytania ze zrozumieniem, słownictwa, praca w grupach i samodzielna. Mieliśmy też zajęcia w sali komputerowej. Poza tym było kilka dodatkowych atrakcji jak np. wykład o Nowej Zelandii.
Czas wolny jednak głównie spędzałam sama. Chyba na tym wyjeździe najbardziej wyszło ze mnie to, że wolę robić wszystko po swojemu, niż włóczyć się z ludźmi i się do nich dopasowywać.
Odwiedziłam wszystkie darmowe muzea, Tate Modern było moim ulubionym.
Na tym zdjęciu widać moją przypakowaną od pływania łapę, ale przynajmniej wtedy było widać na niej mięśnie, teraz mam po prostu wielkie ramiona i mięsnie są obrośnięte tłuszczem.
Millenium Bridge London.
St. James’s Park.
Buckingham Palace. Nosiłam wtedy swoje pierwsze rurki, kupione pół roku wcześniej, kiedy ważyłam więcej, więc tutaj były były na mnie za luźne i spadały mi z tyłka, bo nie miałam paska;).
Kolejne turystyczne miejsce, które wszyscy znamy.
Victoria and Albert Museum, moje drugie ulubione londyńskie muzeum.
Camden Town.
Jednej nocy mieliśmy imprezę w słynnym Ministry of Sound.
Innej nocy można było kupić bilety na imprezę na statku, na którą poszłam, wyszłam po 1am, a do domu dotarłam przed 6. Wsiadłam do złego autobusu, który wywiózł mnie w miejsce, które już bardziej przypominało wioskę niż Londyn;). Padał deszcz, był środek nocy, a ja byłam sama, nie wiedziałam nawet gdzie. W końcu wysiadłam, poczekałam na autobus powrotny, wróciłam w to samo miejsce i pojechałam odpowiednią drogę. Wszystko trwało tak długo, bo nie chodziło już metro, a dojazd autobusem ciągnął się wieki.
Wtedy wychodziłam wieczorami jeszcze rzadziej niż teraz, dlatego śmiałam się, że jak już wychodzić potańczyć, to w jakimś porządnym miejscu;). Ekipa z kilku kontynentów.
Na początku poznałam też fajną grupę ludzi z Portugalii, ale później jakoś i tak nie spędzałam z nimi czasu.
London Bridge daleko w tle.
Notting Hill.
Księgarnia w której kręcili “Notting Hill”.
Carnaby była jedną z moich ulubionych ulic, jeśli chodzi o zakupy.
Nie wiem czy jeszcze kiedyś założę bluzkę na ramiączkach, może, może…kto wie.
Harrods oczywiście też mi się podobał.
Przy pomniku Diany i Dodi’ego.
I to już ostatnie zdjęcie z tej turystycznej wycieczki po Londynie;).Nie zachęcam nikogo szczególnie do wyjazdu na taki kurs, ale z pewnością nie żałuję, że na nim byłam.
W dwa tygodnie nie da się poprawić angielskiego, ale ten wyjazd dał mi coś ważnego. Przekonałam sie, że mogę sobie poradzić sama, z dala od domu i że tak naprawdę samotne zwiedzanie może być jeszcze fajniejsze od tego, które znałam do tej pory.
Gdyby nie ten wyjazd, to nie przeprowadziłabym się później do Londynu.
Napisałam na początku, że był to ostatni wyjazd, którego się bałam, bo każdy kolejny przynosił mi już tylko coraz więcej ekscytacji i coraz mniej stresu. Teraz nie mogę sobie wyobrazić, żebym miała się bać jakiejkolwiek podróży, ale wiem, że nie każdy się do tego nadaje i że to nie tylko kwestia tamtego wyjazdu.