Z brzuchami pełnymi laksy i nasi lemak, wyruszyliśmy zdobyć najwyższy szczyt Cameron Highlands, który na zdjęciu widać w oddali.
Droga prowadziła przez las tropikalny, chociaż nie wyobrażajcie sobie, że jak dżungla, to koniecznie maczety w rękach i węże zwisające z drzew. Trasa była męcząca, bo prowadziła ostro pod górę, ale ciekawa, bo od początku do końca musieliśmy kombinować jak iść, co przeskoczyć, na który korzeń stanąć, żeby nie skończyć w błocie.
Gunug Brinchang liczy 2032 m, ale ponieważ cała okolica położona jest wysoko, szczyt nie wydawał się aż tak wzniosły . Do tego wszystkiego pogoda była znacznie przyjemniejsza niż ta, do której jestem przyzwyczajona na podobnych wysokościach.
Kiedy byliśmy już blisko szczytu okazało się, że poza chmurami nic nie widać, ale wspinaliśmy się dalej.
Na szczycie stała wieża, skąd rozpościerał się powyższy widok. Może nie zapierał dechu w piersiach, ale i tak warto było
W drodze na szczyt mijaliśmy parę ludzi, którzy byli w błocie po kostki i ostrzegali nas, że skończymy podobnie. Ostatecznie nie poradziliśmy sobie chyba najgorzej.
Moje trampki też wyglądały całkiem przyzwoicie, ale ich zapach po całym dniu ewidentnie alarmował, żeby zawiązać buty w worek i nie wyciągać ich aż do powrotu do Europy. Tak też właśnie zrobiłam.