Po dwóch nocach spędzonych w Cameron Highlands pożegnałam się na dobre ze znajomymi i z samego rana wsiadłam w autobus jadący do Kuala Lumpur. Tam czekała mnie przesiadka, bo ostatecznym celem na ten dzień była Malakka/Melaka, najstarsze malezyjskie miasto.
W przeszłości odgrywało ono ważną rolę na mapie Azji, jako że od XV wieku tamtejszy port należał do największych portów handlowych w tej części świata i przez ponad 500 lat Melaka doświadczała wpływów portugalskich, holenderskich, brytyjskich i chińskich.
Byłam podekscytowana wizytą w Melace, bo wiedziałam, że czeka mnie kulinarna uczta. Mój kolega z piętra w akademiku pochodzi stamtąd. Pewnego wieczoru, jeszcze przed moim wyjazdem, usiedliśmy wspólnie do komputera i Celvin pokazywał mi czego muszę spróbować i gdzie, a ja notowałam, żeby kilka tygodni później przetestować wszystko na własnym podniebieniu.

Przed wejściem do autobusu kupiłam na ulicy śniadanie w postaci nasi lemak. Papierowe opakowanie zastępowane jest zazwyczaj liśćmi bananowca. Jak tylko autobus ruszył, zabrałam się za trójkątną torebkę, mniam!

W nocy była burza, czego efekty zobaczyłam następnego ranka na drodze. W wielu miejscach usypała się droga.

Popołudniu dotarłam do Melaki. Zostawiłam rzeczy w hostelu i poszłam na spacer po mieście. Stare miasto spodobało mi się od pierwszych chwil, miałam wrażenie, jakbym kiedyś już tam była, do pewnego stopnia odczuwałam europejski klimat.

Jednym z miejsc, które polecił mi Celvin była restauracja Pak Putra, specjalizująca się w kurczaku tandoori.
To popularne danie indyjskie i pakistańskie, które ze względu na mieszaną społeczność kraju, przesiąkło także do kuchni malezyjskiej. Kurczaka marynuje się w jogurcie z mieszanką przypraw tandoori masala. a czerwony kolor zawdzięcza kurkumie, chili i papryce, chociaż do mniej ostrych wersji używa się też barwnika spożywczego.
Mięso nabite na szpady piecze się w tandoor, glinianym piecu, gdzie temperatura sięga nawet do 480’C.

Kurczak smakuje wspaniale. To taka znacznie ulepszona wersja pieczonego kurczaka, którą znacie z domu.

Do tego zamówiłam naan z czosnkiem nadziewany serem i mango lassi do picia. Jadłam i nie mogłam przestać przeżywać jakie to wszystko dobre.

Robiąc zdjęcia jedzeniu przykułam uwagę siędzących obok chłopaków, którzy skomentowali między sobą moje poczynania. Zagadałam więc do nich, spytałam, czy mogę się dosiąść i po chwili jadłam już kolację w towarzystwie trójki studentów. Sympatyczni chłopcy.

Panowie nie mieli nic przeciwko, żebym zrobiła z bliska więcej zdjęć, dziwili się tylko, że tak młoda dziewczyna podróżuje w pojedynkę.
Wieczorem, po zamknięciu wszystkich sklepów miasto praktycznie usnęło.

Tylko w piątki wieczorem okolica wygląda inaczej, bo na głównej ulicy starego miasta odbywa się targ.

Na Filipinach mieli deser halo-halo, w Malezji (i kilku innych krajach) jada się cendol, który również przypadł Uli bardzo do gustu! Cendol to kruszony lód, mleko kokosowe, zielona galaretka zrobiona jest z mąki ryżowej i liści pandanu, cukier palmowy, fasola czasem też kukurydza. Nie jestem fanką tych ostatnich składników w deserach, ale jak trzeba, to zjem. Jednak najlepszą częścią cendolu były pierwsze kęsy, gdzie mleko kokosowe było puszystą śmietanką osadzoną na lodzie, a w połączeniu z galeretką było naprawdę pyszne.