
Ostatnie godziny w San Diego poświęciłam na zwiedzanie centrum i portu.

USS Midway, lotniskowiec przerobiony na muzeum.

Posąg całującej się pary.


Zdecydowałam się zjeść w tym miejscu tylko dlatego, że mijając grupkę ludzi usłyszałam wymianę zdań rowerowego taksówkarza z klientami. –Zamierzamy zjeść Anthony’s, podwiezie nas pan?
– Anthony’s? Jasne, to moja ulubiona restauracja, jadam tam od szóstego roku życia!
Pomyślałam sobie – nie może to być droga restauracja, bo nie byłoby go stać, a do tego prosty człowiek, więc na pewno wie co dobre;).

Usiadłam przy oceanie.

Krewetki, kalmary, przegrzebki i sałatka krabowa. Proste, tanie i dobre owoce morza. Idealnie rozszyfrowałam słowa taksówkarza;)




Wiele ulic w centrum wyglądało przepięknie dzięki kwitnącym na fioletowo drzewom, których nazwy nie znam.


Moje jedyne zdjęcie z San Diego. Wspaniałe.


Do tej kawiarni trafiłam dość przypadkowo. Miałam ze sobą przewodnik, ale zazwyczaj nie patrzę nawet na sekcję z restauracjami, bo nie znajduję tam tego, co bym chciała. W tym przypadku patrzyłam na mapkę centrum i zainteresowała mnie nazwa “Karen’s Extraordinary Deserts”. Jeśli ktoś umieszcza swoje nazwisko przed wyrazem “extraordinary” to znaczy, że musi to być coś wyjątkowego;>. Byłam blisko, więc postanowiłam tam pójść.

Oniemiałam kiedy weszłam do środka…



Wszystko było tak piękne, że tylko chodziłam z jednego końca kawiarni na drugi, robiąc mnóstwo zdjęć i zastanawiając się co zjeść.


Decyzja była potwornie ciężka, bo miałam ochotę na wszystko! W końcu zdecydowałam się na Strawberry Shortcake z kremem Devonshire.

Od początku wiedziałam, że nie podołam zadaniu. Na półmetku pękałam w szwach, więc drugą połowę zabrałam ze sobą i dokończyłam później. Pewnie kiedyś, umierając z głodu, rozpłaczę się na myśl o tym ciastku…

Fifth Avenue, gdzie odwiedziłam kilka sklepów.

Popołudniu musiałam wrócić do mieszkania Camerona, żeby zabrać rzeczy i stamtąd pojechałam na lotnisko.

Na sam koniec napiszę trochę więcej o Cameronie, couchsurferze u którego nocowałam, bo jego praca warta jest wspomnienia. Zarabia na życie robiąc m.in. zdjęcia podczas podróży i sprzedając je magazynom (czasami również pisze). Wyjeżdża z ludźmi, którzy życzą sobie profesjonalnej fotograficznej dokumentacji z podróży. Od czasu do czasu jest przewodnikiem górskim i ma jeszcze mały internetowy biznes. Jest typem podróżnika, który z pewnością lubi zimno -> kilka lat temu spędził cztery miesiące na Antarktydzie, od czasu do czasu bywa na Alasce, zarówno zimą (gdzie pokonuje na nartach nawet 100milowe trasy ) jak i latem, czy wspina się w Andach w Peru. W kuchni ma tylko jeden garnek, bo w domu bywa rzadko, ale i tak mu zazdroszczę…
Jeśli jesteście ciekawi, to tutaj możecie obejrzeć niektóre zdjęcia Camerona, a na tej stronie znajdziecie również video z jego wypraw.