Menu
Podróże

Shared margarita.

Niedziela była najfajniejszym dniem, jaki razem spędziłyśmy, chociaż niewiele z tego co robiłyśmy i gdzie byłyśmy znajduje się na poniższych zdjęciach;).


Z rana pojechałyśmy na pchli targ, odwiedziłyśmy foto sklep B&H, a popołudniu poszłyśmy na koncert do filharmonii Lincoln Center, bo dostałam od koleżanki bilety. Nie miałam ze sobą cyfrówki, ale chwilami korzystałam z aparatu Bzu.


Przed koncertem poszłyśmy z Kasią na manicure na Upper East i połączenie tych dwóch kolorów wyszło super. Miałam doświadczyć tego zabiegu po raz pierwszy, ale nie starczyło nam czasu, więc może innym razem.

Spódnicę kupiłam zimą w American Apparel, a Kasia swoją sukienkę (UO) i trampki kupiła tutaj.

Jest kilka rzeczy na które Bzu namawia mnie, żebym jej oddała, m.in. tą skórzaną torbę, kupioną w UO w Nowym Orleanie.

W okolicach Lincoln Center był jakiś uliczny jarmark, gdzie zjadłyśmy hot doga.

Stamtąd pojechałyśmy do West Village. Wstąpiłyśmy do znajdującego się blisko stacji Urban Outfitters. Tak się składa, że Bzu odwiedziła wszystkie jakie znajdują się w NYC;).
W dziale z książkami trafiłam na powyższą. Pamiętacie “Gdzie jest Wally?” ? Próbowałyśmy go znaleźć ale się nie udało.

Długo chodziłyśmy uliczkami tej najbardziej urokliwej dzielnicy. Kasi się bardzo spodobała.

Tutaj się trochę wygłupiałyśmy, ale mina tej pani wyszła doskonale.

W końcu wieczorem postanowiłyśmy pójść do lokalu, który był na naszej liście do odwiedzenia. Już nie raz miałam się tam wybrać, ale jakoś nigdy wcześniej mi się nie udało.
Czekając na stolik, poszłyśmy do pobliskiego spożywczego i napiłyśmy się meksykańskiego napoju z tamaryndu, którego smak poznałam w San Francisco.

Mimo późnej pory, Cafe Habana była pełna ludzi. Na szczęście trafiłyśmy na dobrze ulokowane miejsca przy barze.

Restauracja słynie z grillowanej kukurydzy, z masłem i ostrą papryką, która była najlepszą, jaką w życiu jadłam. To była nasza przystawka.

Na danie główne podzieliłyśmy enchiladas z kawałkami steku polane sosem i śmietaną, serwowane fasolą i frytkami.

Duże zdziwienie wywołało u barmana zamówienie jednej margarity. Dwukrotnie spytał się czy aby na pewno jedna. Żartując wytłumaczyłam, że jesteśmy biedne i stąd to dzielenie się wszystkim;). Po kilku minutach wrócił z dwiema, na rachunku rzeczywiście je pominął, a dzieki niemu mamy też jedyne wspólne zdjęcie.
Wczoraj wróciłyśmy do Cafe Habana, a ten fajny chłopak znów tam był i okazało się, że jeszcze nas nie zapomniał hyhy.