Pierwszy atak zimy przyszedł tego roku w 25 grudnia. Miasto popadło w paraliż na kilka następnych dni, o czym możliwe, że mieliście okazję usłyszeć i Wy.
W czasie, kiedy rozpadało się na poważnie, wracałam akurat do domu – czekała mnie przesiadka na inną linię metra, ale zdecydowałam się pójść na pieszo, zwłaszcza że miałam ze sobą aparat analogowy. Chciałam upamiętnić mój pierwszy nowojorski śnieg i zmieniające się w mgnieniu oka otoczenie.
To był niesamowity wieczór. Ludzie zniknęli z ulic, ubyło samochodów, a przez grubą warstwę śniegu na drogach, nie było ich nawet słychać. Wszędzie panowała cisza, zupełnie niepodobna do Manhattanu.
Pierwszy raz odkąd tu jestem Miasto usnęło…
Na dworze już się ściemniało, do przejścia miałam 25 przecznic wzdłuż Lexington Ave.
Pierwszy śnieg celebrowany bitwami na śnieżki i lepieniem bałwana.
Świąteczne dekoracje dodawały jeszcze temu wszystkiemu uroku.
Po tym zdjęciu na kilka godzin zamarzł mi aparat.
Do domu weszłam pokryta śniegiem, zmarznięta, ale mimo wszystko był to jeden z najbardziej udanych spacerów w tym mieście.
I kilka zdjęć ze spaceru w kierunku Times Square w drugi dzień świąt.
Wiał lodowaty wiatr, a nadymane gołębie starały się przed nim osłonić.
Na koniec Midtown East, 51st St i Lexington Ave.